Nowy władca Egiptu ma 76 lat, nubijskie rysy twarzy i mundur obwieszony orderami z 30 lat kariery u boku Hosniego Mubaraka. Przez ostatnie półtora roku marszałek polowy Mohamed Husajn Tantawi kierował Wysoką Radą Sił Zbrojnych, która miała przeprowadzić kraj od dyktatury do demokracji. To on wraz z innymi generałami zmusił Mubaraka do ustąpienia, czym zdobył zaufanie Egipcjan, a sama Rada – dwa miliony wielbicieli na Facebooku. Jako tymczasowa głowa państwa Tantawi mianował premierów i przyjmował zagranicznych gości. Jeszcze w listopadzie, po nowych demonstracjach na placu Tahrir, zapewniał, że chce przyspieszenia wyborów prezydenckich, a wojskowi są „w pełni gotowi do oddania władzy i powrotu do swych zwyczajnych zadań”. Ale gdy nadszedł finał wyborów prezydenckich, dokonali aksamitnego puczu.
Egipcjanie skończyli już głosować w drugiej turze 17 czerwca, gdy w nocy wyszedł specjalny numer egipskiego dziennika ustaw. A w nim zestaw poprawek konstytucyjnych, przyjętych przez Wysoką Radę. Nim zdążono policzyć głosy, wojskowi odarli urząd prezydenta z najważniejszych uprawnień, sami przejęli władzę ustawodawczą po rozwiązanym wcześniej parlamencie i dali sobie pierwszeństwo w pisaniu nowej konstytucji. A wszystko bez posyłania czołgów na ulice, zgodnie z literą prawa i tylko po to, by nie oddać władzy Bractwu Muzułmańskiemu, którego kandydat prowadził w sondażach przedwyborczych.
Obrót spraw zaskoczył nawet skazanego na dożywocie Mubaraka – dostał wylewu i leży w szpitalu. Zdał sobie sprawę, że został kozłem ofiarnym reżimu. Dziś widać, że generałowie nigdy nie zamierzali oddawać władzy.