Stolica Meksyku, 20-milionowy moloch, właściwie nie posiada centrum albo ma ich wiele. Centrum pieniądza i luksusu to Polanco i Las Lomas, gdzie bogacze ukrywają się w rezydencjach z dachami dla helikopterów, za murami i żywopłotem. W centrum historycznym, wokół placu Zócalo, każdy skwer to targowisko, turyści giną w tłumie ulicznych handlarzy wychwalających swe towary, od długopisów po ciasteczka. Na chodnikach koczują żebracy, nędzarze śpią w bramach. Lud wszedł do śródmieścia po rewolucji i pozostał tam w tanich, subwencjonowanych mieszkaniach. Carlos Slim, najbogatszy człowiek Meksyku i świata, wykupuje teraz całe kwartały centro historico, aby przywrócić im świetność.
Ostatnia chwila świetności miała być dwa lata temu. W 2010 r. Meksyk obchodził 200-lecie niepodległości, na pamiątkę powstała Estela de Luz, kolumna światła przy Paseo de la Reforma. Pusta w środku budowla z kanadyjskiej stali została wzniesiona tylko po to, by świecić na cześć rocznicy, ale nie ukończono jej na czas i trzykrotnie przekroczono koszt budowy.
Pomnik marnotrawstwa powraca w rozmowach na placu Zócalo, centrum polityki, gdzie współcześni trubadurzy z gitarami śpiewają protest songi, a związkowcy zapraszają do manotazo, odbijania śladów dłoni na asfalcie w demonstracji przeciwko rządowi. 1 lipca Meksykanie wybierają następcę prezydenta Felipe Calderóna, dwuizbowy Kongres oraz władze stanowe i lokalne.
W kraju na haju
Nad wyborami wisi cień wojny z kartelami narkotykowymi prowadzonej przez Calderóna. Prezydent rzucił do niej wojsko, bo policja jest zbyt skorumpowana, jednak skutki są wątpliwe. Aresztowano szefów kilku gangów, ale w walkach z narcos zginęło przez pięć lat ponad 50 tys. ludzi, w tym tysiące przypadkowych ofiar.