Globalny realizm
Henry Kissinger dla „Polityki”: Nie zaczynać, kiedy nie wiadomo, jak skończyć
Jerzy Baczyński, Marek Ostrowski: – W przyszłym roku kończy pan 90 lat; proszę już przyjąć serdeczne życzenia. Z pana perspektywy – kilkudziesięciu lat obserwacji i uczestnictwa – w jakim kierunku zmienia się świat? Na lepsze czy na gorsze?
Henry Kissinger: – Czasem starsi ludzie mówią, że życie było lepsze, kiedy byli młodzi. Ja tak nie uważam: cóż, młodość przeżyłem w nazistowskich Niemczech. W ciągu ostatnich kilku dekad zaszły kolosalne zmiany w sposobie prowadzenia spraw zagranicznych. Trudno powiedzieć, czy na lepsze, czy na gorsze. Zagrożenie powszechną wojną nuklearną jest na pewno mniejsze niż 30 lat temu, mniej boimy się najazdów wielkich wojsk, za to bardziej – przenikania przez granice małych uzbrojonych grup, niepodlegających żadnym rządom. W wielu państwach słabnie kontrola nad granicami. Rośnie też znaczenie i udział w polityce organizacji pozarządowych. Powstały problemy, które można naprawdę rozwiązywać tylko w skali globalnej: środowisko naturalne, rozprzestrzenianie broni, energetyka. Dlatego mówię, że zmienia się charakter stosunków międzynarodowych.
Poza tym pokolenia wychowane w czasach Internetu myślą inaczej niż wcześniejsze, wychowane na książkach, na druku. Kiedy uczymy się z książek, musimy zapisać wiedzę w umyśle, trzeba wysiłku, by ją sobie odtworzyć. Uczenie się z Internetu jest mechaniczne, nie trzeba wiedzy naprawdę wchłaniać, wystarczy na informacje spojrzeć. Łatwiej jest więc dziś wiedzę zdobyć, ale trudniej przyswoić. Wyłaniają się z tego inne osobowości, inna struktura społeczna. Pokolenie moich wnuków ma po 200, 400 przyjaciół na Facebooku. Nawet nie pragnę mieć tylu.
Ilu wystarczy?
W moim pokoleniu z pewnością mniej niż pięciu.