Jeszcze kilkanaście lat temu mało kto jeździł do tej dzielnicy, zwłaszcza po zmroku. Można stracić portfel albo życie – straszono w Nowym Jorku. Odważni przyjeżdżali w niedzielę, aby posłuchać przepięknych chórów gospel na nabożeństwie w kościele Abyssinian Baptist na 138 ulicy. Dziś wypada bywać w Harlemie. Biali turyści z całej Ameryki i zagranicy delektują się egzotyczną kuchnią w restauracji Red Rooster przy Lenox Avenue i jazzem w pobliskich klubach. Zabytkowe kamienice z brązowego piaskowca są odnawiane, domy widma wracają do życia, buduje się teatry i galerie sztuki. Słynna czarna dzielnica Nowego Jorku pięknieje. Mówi się o jej nowym renesansie, jak w latach 20. ubiegłego wieku.
Maja Piaścik, menedżerka sklepu Prady na Manhattanie, w 2005 r. kupiła apartament z dwiema łazienkami w najzamożniejszej części Harlemu zwanej Sugar Hill. Zapłaciła 700 tys. dol. Za podobne mieszkanie na białym Manhattanie musiałaby wyłożyć 3 mln. – Znajomi się dziwili, pytali: nie boisz się? – mówi. Maja jeździ do pracy rowerem przez Central Park, a jeśli samochodem, to parkuje go od razu w podziemnym garażu pod domem. Do restauracji i klubów w dzielnicy nie chodzi, bo nie ma na to czasu. Ale lubi Harlem za jego inność, za to, jak różni się od środkowego Manhattanu, gdzie wszystko jest takie poukładane.
– Nie, to nie tylko przez oszczędność – podkreśla Eva Bornstein, dyrektor Lehman Center for the Performing Arts i mieszkanka wschodniego Harlemu. Ma stąd bliżej do pracy na Bronksie, poza tym Eva ceni sobie atmosferę dzielnicy, murzyńsko-latynoski luz, miejsce, gdzie rozbrzmiewa salsa, rodziny spacerują razem, piknikują w parku, i nieważne, co kto ma na sobie.