Prawica rządzi Hiszpanią od blisko dziewięciu miesięcy. Warto się więc zastanowić dlaczego właśnie teraz sprawa zmian w ustawie aborcyjnej stała się tak palącym problemem? Dlaczego w czasie, gdy bezrobocie wśród młodych ludzi przekracza 52 proc., a hiszpański rząd, który wcześniej poprosił Unię Europejską o wsparcie finansowe na podratowanie banków, a ostatnio rozważa prośbę o pełen pakiet ratunkowy, teraz właśnie uznał, że sprawa zaostrzenia ustawy aborcji nie może dłużej czekać?
Co prawda premier Mariano Rajoy, jeszcze podczas kampanii mówił, że jeśli Partia Ludowa wygra wybory jego rząd „odejdzie od społecznych zdobyczy lewicy”, czyli m.in. podniesienia do rangi małżeństwa związków osób tej samej płci, uchwalenia ekspresowych rozwodów, zezwolenia na eutanazję czy wprowadzenia aborcji na życzenie. Przeforsowana dwa lata temu, przez lewicowy rząd Zapatero ustawa aborcyjna zezwala na usuwanie ciąży do 12 tygodnia. Można to zrobić za darmo, w państwowych klinikach i bez konieczności podawania przyczyny. Aborcja jest też legalna, jeśli płód ma wady genetyczne i z góry wiadomo, że dziecko urodzi się z poważnym upośledzeniem. Obowiązująca wcześniej ustawa z 1985 r. dopuszczała usunięcie ciąży wyłącznie w przypadku gwałtu, ciężkiego uszkodzenia płodu i zagrożenia dla życia lub zdrowia matki. Rząd chce nie tyle powrotu do ustawy z 1985 r. co zaostrzenia tej, która obowiązuje teraz.
Gdy minister sprawiedliwości Alberto Ruiz-Gallardón ogłosił plany rządu, na ulicach Madrytu pojawili się przeciwnicy. Ostatnia demonstracja zgromadziła blisko 200 osób. Jej uczestnicy przypominali, że wcześniej, mimo restrykcyjnej ustawy, Hiszpania była unijną rekordzistką pod względem liczby przeprowadzanych zabiegów.