Królowa sportu nadal panuje. Gdybyśmy mieli wybrać tylko jedną olimpijską konkurencję, z pewnością wielu kibiców zdecydowałoby się na finał biegu mężczyzn na 100 m. Który trwa mniej niż 10 sek., a przecież na stadionie – a zwłaszcza na ekranach telewizyjnych – staje się wielkim spektaklem. Od prezentacji sprinterów poczynając, którzy przed startem wykonują całą złożoną choreografię nie zawsze zrozumiałych dla widzów gestów, do pokazywanej potem dziesiątki razy końcówki. O zwycięstwie decydują setne części sekundy. Tak też było w Londynie, gdzie w głównych rolach wystąpili dwaj biegacze z Jamajki. (Dzień wcześniej reprezentantka tej wyspy wygrała finał kobiet).
Usain Bolt czy Yohan Blake? – zastanawiali się eksperci, pozostałym, też świetnym biegaczom, pozostawiając role statystów. Dwaj prawdziwi herosi dzisiejszych stadionów, razem trenujący przyjaciele, ale i konkurenci. Starszy o trzy lata Bolt na poprzednich igrzyskach był poza zasięgiem rywali, bił rekordy i zdobył trzy złote medale (na 100 m, 200 i w sztafecie). Jeszcze niedawno wydawało się, że nie znajdzie godnego siebie przeciwnika. Tymczasem Blake został mistrzem świata, a w tym roku osiągnął najlepszy wynik – lepszy od Bolta o 1 setną sekundy. Tylko i aż o setną część sekundy! Zapowiadała się wspaniała walka, którą chciał na żywo oglądać cały Londyn. Mistrz odparł atak młodszego kolegi, udowadniając, że jest dzisiaj największą gwiazdą lekkiej atletyki. Najszybszym człowiekiem na świecie i showmanem, doskonale wiedzącym, iż kamery obserwują go także po ukończonym biegu.
Jednak nie tylko sprint gromadził w weekend przed telewizorami miliardową publiczność. Emocjonujący był bieg na 10 km, w którym tryumfował pochodzący z Somalii reprezentant Wielkiej Brytanii Mohhamed Farah, a na drugiej pozycji metę minął Amerykanin.