Jest 2007 r. Don Lucas – mężczyzna 30-letni, ożeniony z Marią Mateo Mo, ojciec dwójki dzieci – mieszka w Chajul, niewielkim gwatemalskim miasteczku, zatopionym w górach i mgle. Dom don Lucasa – jak inne w sąsiedztwie – pilnie domaga się napraw. Rodzina się powiększa, trzeba jej stworzyć lepsze warunki do życia. Don Lucas znowu nie ma pracy, więc zabiera się do remontu. Wraz z bratem – też bezrobotnym – wymienia pokruszone rude dachówki, zdejmuje ze ścian głównej izby poczerniały tynk. Odłupują pierwszą warstwę gipsu, drugą... Nieoczekiwanie wyłaniają się jakieś kolorowe figury i całe malowidła…
Miasteczko
Gwatemala ma ponad 12 mln mieszkańców. Ok. 40 proc. stanowią potomkowie Majów z kilku grup etnicznych: Kaqchikel, Quiche, Mam, Ixil, Awakateko, Tz’utujil, Q’eqchi, Poqomchi’ i innych, mówiący ponad 20 językami. Do Chajul, zagubionego w kordylierze Cuchumatanes w środkowo-zachodniej Gwatemali, prowadzą wąskie serpentyny. To jedno z trzech miasteczek – obok Nebaj i Cotzal – w departamencie Quiche, w którym żyją niemal wyłącznie potomkowie Majów z plemienia Ixil – jest ich w sumie ok. 70–80 tys. Ponad połowa to dzieci i młodzież poniżej 16 roku życia. To skutek zakończonej u schyłku XX w. 36-letniej wojny domowej, w której zginęły tysiące dorosłych mieszkańców tych ziem.
Domy buduje się tu z suszonej na słońcu cegły adobe, techniką stosowaną jeszcze przez Majów. Przysadziste budynki gęsto stoją wzdłuż wiecznie zabłoconych uliczek. Na wielu – dachy z rdzawoczerwonej dachówki, na tych nowocześniejszych – z falistej blachy, pordzewiałej od ciągłych deszczów. Domy zwykle nie mają okien. Nie muszą. W nich się tylko śpi. Wewnątrz, wprost na klepisku albo podłodze z wypalonych kwadratowych cegieł, wytartych przez czas i ludzi, stoi kilka sprzętów i dymiący w kącie piec.