Świat

Ciemna strona księżyca

Wielebny Sun Myung Moon - mesjasz i biznesmen

Mesjasz z drugą żoną Hak Ja Han. Mesjasz z drugą żoną Hak Ja Han. Rue des Archives / East News
Był Mesjaszem, wierzą jego wyznawcy. Dla innych Sun Myung Moon pozostanie manipulantem i kobieciarzem. Szefem groźnej sekty, który robił interesy z Kim Ir Senem, przyjaźnił się z klanem Bushów, a kosztem łatwowiernych zbił miliardową fortunę.
Jedna z wielu masowych ceremonii ślubnych Kościoła Zjednoczenia. Tu 4600 par na stadionie w Cheonan w Korei Południowej.Ahn Young-joon/AP/East News Jedna z wielu masowych ceremonii ślubnych Kościoła Zjednoczenia. Tu 4600 par na stadionie w Cheonan w Korei Południowej.

Korea nie płakała po jego śmierci, umierał zapomniany. Największe dzienniki w kraju nie odnotowały nawet, że pod koniec sierpnia Sun Myung Moon trafił do szpitala z bardzo ciężkim zapaleniem płuc. Wielu młodych Koreańczyków i Japończyków, gdzie jego Kościół zyskał najwięcej zwolenników, dopiero teraz dowiaduje się, kim był zmarły 3 września 92-latek. „Trudno żałować miliardera – pisze Michael Breen, publicysta „Korean Times” i biograf Moona – gorzej, że tysiące ludzi na świecie nadal widzą w nim Mesjasza”.

Zaczęło się od objawienia. Moon urodził się na północy Korei, w wielodzietnej i biednej rodzinie nawróconej na prezbiterianizm. Jak twierdził, w poranek wielkanocny 1936 r. Jezus poprosił go, aby dokończył nieudaną misję zbawienia ludzkości. Zbawienie stanie się możliwe, jeśli zmazany zostanie grzech Adama i Ewy, przy czym nie owoc z drzewa był najważniejszy, lecz to, że pierwsi rodzice nie założyli idealnej rodziny.

10 lat później Sun Myung Moon zaczął nauczać, niebawem został uwięziony przez komunistyczne władze i poddany torturom. Po uwolnieniu zbiegł na Południe. Te i przyszłe uwięzienia odbierano jako dowód prześladowań i paraleli z Jezusem. Na dodatek Chrystus zginął z rąk władz kolonialnych, a Moon wychował się w czasie brutalnej okupacji japońskiej, kiedy wielu z koreańskich chrześcijan oczekiwało rychłego nadejścia Mesjasza.

Ruch pod Wezwaniem Ducha Świętego dla Zjednoczenia Chrześcijaństwa Światowego, zwany Kościołem Zjednoczenia, powstał już w 1954 r., krótko po zakończeniu niszczycielskiej wojny koreańskiej. Wyznawców zyskiwał za sprawą akcji misyjnej. Słynie z wielkich ceremonii ślubnych, kiedy Moon udzielał błogosławieństwa tysiącom par naraz, w 1992 r. na stadionie w Seulu było ich 30 tys., kolejne 10 tys. łączyło się przez telemost. Przyszli małżonkowie bardzo często nic o sobie nie wiedzieli, niektórzy poznawali się na chwilę przed uroczystością, nie mogli też się porozumieć, bo mówili różnymi językami. Moon nauczał, że w ten sposób tworzy się wspólnota prawdziwych rodzin, która zapewni na świecie pokój i pomoże zbawić ludzkość.

Budowa imperium

Jednak za Kościołem ciągnie się czarna legenda, podsycana setkami opowieści byłych munistów o manipulacjach, zastraszaniu i wyłudzaniu pieniędzy. W apogeum zimnej wojny Moon był wręcz najbardziej znienawidzonym Koreańczykiem na świecie. Kim Ir Sen nie wyróżniał się jeszcze wtedy specjalnie spośród podobnych tyranów, zarówno tych z obozu komunistycznego, jak z Afryki czy Ameryki Płd. – w porównaniu z nimi dyktatorzy z Korei Płn. byli aniołami. Tymczasem Moon bezpośrednio wpływał na życie tysięcy rodzin na wszystkich zamieszkanych kontynentach, bo jego sekta celowała w zagubioną młodzież z klasy średniej. A także w pieniądze ich rodziców.

Kilka dekad dobrowolnych składek od wiernych pomogło Moonom zbudować rozległe imperium biznesowe. Jak wiele tamtejszych konglomeratów, Moonowie próbowali swoich sił jednocześnie w parzeniu naparów z żeń-szenia i przemyśle zbrojeniowym. Oficjalnie firmy wchodzące w skład działającej od 1963 r. grupy Tongil (Tongilgyo to koreańska nazwa ruchu), a także kościelne fundacje są dziełami przyległymi do wspólnoty, ale wyłączną kontrolę nad doczesną stroną Kościoła sprawują rodzone dzieci ojca założyciela, który zresztą zmarł w swoim prywatnym szpitalu pod Seulem.

O ile wcześniej rodzina chętnie zajmowała się m.in. przemysłem ciężkim, potem postawiła przede wszystkim na rozrywkę i wypoczynek. Nowy kierunek wybrano po złych doświadczeniach azjatyckiego kryzysu finansowego 1997 r., okresach fatalnego zarządzania i wielomilionowych strat.

Dziś Tongil ma hotel na Manhattanie i Marriott w Seulu. W 2016 r. część konkurencji zimowych igrzysk olimpijskich ma być rozegrana w Yongpyong, w należącym do rodziny największym koreańskim ośrodku narciarskim i jednym z największych na całym Dalekim Wschodzie. Widzowie z kilku kontynentów znają to miejsce z malowniczych plenerów wykorzystanych w szalenie popularnej operze mydlanej „Zimowa sonata”. Tongil buduje też pola dla rosnącej rzeszy dalekowschodnich golfistów i luksusowe mariny, jest również właścicielem profesjonalnych drużyn piłkarskich i dwóch ekskluzywnych szkół średnich.

Dzięki rodzinie Koreańczycy z Południa piją colę wytwarzaną z jęczmienia „McCol”, a ich kuzyni z Północy, choć tylko ci uprzywilejowani, jeżdżą autami marki Pyeonghwa (co po koreańsku oznacza „pokój”). Fabryka Moonów mogłaby produkować tysiące aut, jednak mikroskopijny popyt sprawia, że rocznie wyjeżdża z niej tylko kilkaset samochodów, w tym luksusowe SUV, bo moda na nie dotarła nawet do północnokoreańskiego łagru. Ich konstrukcje powstały na deskach kreślarskich Fiata i Mercedesa, licencje na nie Moonowie kupili od firm motoryzacyjnych z Chin i Korei Płd., a zgodę na produkcję wydał Moonowi sam Kim Ir Sen.

Sen o Ameryce

Wielebny świetnie dogadywał się z satrapami z Północy. Sprawiali sobie urodzinowe prezenty, Moon dostawał roleksy i korzenie żeń-szenia. Tym uprzejmościom nie sprzeciwiały się władze w Seulu, normalnie zakazujące swoim obywatelom kontaktów z Północą. Moon miał na stosunki z Kim Ir Senem zielone światło, dla Korei Płn. stał się jednym z nielicznych kanałów kontaktowych ze światem zewnętrznym.

W 1991 r. zaproponował Kimowi kilka interesów, które wspólnie mogłyby prowadzić obie Koree, fabryka samochodów była jednym z nich. Nakłaniał też Kima, by spróbował pokojowo ułożyć się z Południem. Rzecz jasna nic nie wskórał, bardziej skutecznie zabiegał za to o historyczny program spotkań rodzin rozdzielonych po wojnie koreańskiej. Po śmierci Kima seniora Moon wysłał specjalną delegację do Pjongjangu z kondolencjami dla Kim Dzong Ila, podobnie emisariusze Kościoła Zjednoczeniowego pojechali na Północ w grudniu, gdy zmarł Kim Dzong Il. A teraz kondolencje złożył Moonom obecny przywódca komunistycznej Korei Kim Dzong Un, i jednocześnie dał do zrozumienia, że zamierza przysłać swoją delegację na pogrzeb wielebnego.

Moon nie ograniczał swojej działalności do Półwyspu Koreańskiego. Zawsze marzył o Ameryce, dokąd przeprowadził się na początku lat 70. Chętnie inwestował tam w prasę. Założył konserwatywną gazetę „Washington Times”, dziś ukazującą się w nakładzie 100 tys. egzemplarzy, przez niezorientowanych myloną z szacownym konkurentem z amerykańskiej stolicy, „Washington Post”. W 2000 r. przejął kulejącą UPI, niegdyś potężną agencję prasową współtworzoną blisko sto lat wcześniej przez Williama Randolpha Hearsta. W Korei rodzina wydaje też ogólnokrajowy dziennik. Biznes prasowy skutecznie poprawia reputację rodziny, „rozjaśnia ciemną stronę księżyca”, jak pisze anglosaska prasa.

Według Donalda Frasera, kongresmena z Partii Demokratycznej, który w 1997 r. ogłosił 444-stronicowy raport o politycznej działalności Kościoła Zjednoczeniowego w Stanach, za sukcesami Moona stały wywiad Korei Płd. i amerykańska CIA. Wielebny pierwszy raz przyjechał do Ameryki w 1965 r., w apogeum zimnej wojny. Był już wtedy świetnie znanym antykomunistą, który wspólnie z japońskimi prawicowymi radykałami (z ciemną przeszłością z II wojny światowej i ponoć powiązaniami z japońską mafią) budował obywatelski front oporu przeciw komunizmowi na Dalekim Wschodzie. W tamtym czasie w Ameryce podobnym osobom chętnie otwierano drzwi, Moon spotkał się więc z byłym prezydentem Dwightem Eisenhowerem, który wspólnie z Harrym Trumanem firmował jedną z fundacji założonych przez Koreańczyka.

Kronacja wielebnego

Od czasów prezydentury Richarda Nixona notowania Moona wśród amerykańskich konserwatystów znacząco rosły. Połączyła go zażyłość z klanem Bushów, szczególnie George’em Bushem seniorem, który zanim został 41 prezydentem, był szefem CIA. Bush zaprosił Moona na inaugurację prezydentury Ronalda Reagana, później Moon wzywał wyznawców, by głosowali na Busha, jego kandydaturę gorąco popierał „Washington Times”, w który wielebny miał wpompować w sumie blisko 2 mld dol. Już na emeryturze Bush senior korzystał z gościnności wielebnego i na jego koszt podróżował do Azji i Ameryki Płd. Za to Moon przechwalał się buńczucznie, że obaj Bushowie właśnie jemu w dużym stopniu zawdzięczają wprowadzenie się do Białego Domu. W Ameryce zabiegał także o utrzymanie prawa do posiadania broni, nic dziwnego, pod koniec lat 90. kupił przecież sporą firmę produkującą pistolety, z których strzelali m.in. nowojorscy policjanci.

Jeszcze za Reagana Moonowi powinęła się noga, odsiedział półtora roku za oszustwa podatkowe. Wielebny powrócił triumfalnie. W 2004 r. w jednej z sal amerykańskiego Kongresu (!), ubrany w królewski płaszcz, został koronowany przez jednego z synów na Króla Pokoju. Przy okazji oświadczył, że jest nikim innym, jak Zbawicielem Ludzkości, Mesjaszem, Powracającym Panem i Prawdziwym Rodzicem. Wspomniał również, że pozostaje w stałym kontakcie ze starotestamentowymi prorokami, a także Marksem, Leninem, Hitlerem i Stalinem. Zwłaszcza dwaj ostatni, pod wpływem Moona, przemyśleli swoje postępowanie i odrodzili się na nowo. Amerykańscy parlamentarzyści, którzy uczestniczyli w uroczystości, opowiadali z zażenowaniem, że o koronacji nie wspomniano na zaproszeniach.

Czar munistów mocno zbladł – według różnych szacunków jest ich góra 100–200 tys., a nie 3 mln, jak twierdzi Kościół Zjednoczeniowy. Wyznawcy wierzą, że wielebny i jego druga żona (pierwsza go rzuciła) są Prawdziwymi Rodzicami całej ludzkości, nowymi Adamem i Ewą, i wspólnie z dziećmi tworzą perfekcyjną rodzinę. Rzecz w tym, że Moon, który piętnował rozwiązłość, a błogosławionym przez siebie parom zalecał kilkuletnią wstrzemięźliwość, by zanim doczekają się dzieci, mogły poświęcić się pracy dla Kościoła, sam miewał kochanki i doczekał się nieślubnego syna. Najstarszy syn Prawdziwych Rodziców był natomiast uzależniony od kokainy, zdarzało mu się nauczać pod wpływem narkotyków i wiadomo, że bił swoją żonę, którą wyszukał mu ojciec. Synowa wielebnego uciekła od Moonów, a swe żale spisała w poruszającej autobiografii.

Dzieci kłócą się także o schedę po ojcu, jeszcze przed jego śmiecią jeden z synów procesował się z matką o grube miliony. Cała nadzieja w synu najmłodszym, wykształconym w Harvardzie Hyung Jinie. Już kilka lat temu podupadający na zdrowiu wielebny powierzył mu kierowanie Kościołem. I to Hyung Jin będzie kontynuował dzieło, którego nie udało się dokończyć nawet jego tacie.

Andrzej Bober jest ekspertem ds. Korei z Uniwersytetu Łódzkiego.

Polityka 37.2012 (2874) z dnia 12.09.2012; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Ciemna strona księżyca"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną