Korea nie płakała po jego śmierci, umierał zapomniany. Największe dzienniki w kraju nie odnotowały nawet, że pod koniec sierpnia Sun Myung Moon trafił do szpitala z bardzo ciężkim zapaleniem płuc. Wielu młodych Koreańczyków i Japończyków, gdzie jego Kościół zyskał najwięcej zwolenników, dopiero teraz dowiaduje się, kim był zmarły 3 września 92-latek. „Trudno żałować miliardera – pisze Michael Breen, publicysta „Korean Times” i biograf Moona – gorzej, że tysiące ludzi na świecie nadal widzą w nim Mesjasza”.
Zaczęło się od objawienia. Moon urodził się na północy Korei, w wielodzietnej i biednej rodzinie nawróconej na prezbiterianizm. Jak twierdził, w poranek wielkanocny 1936 r. Jezus poprosił go, aby dokończył nieudaną misję zbawienia ludzkości. Zbawienie stanie się możliwe, jeśli zmazany zostanie grzech Adama i Ewy, przy czym nie owoc z drzewa był najważniejszy, lecz to, że pierwsi rodzice nie założyli idealnej rodziny.
10 lat później Sun Myung Moon zaczął nauczać, niebawem został uwięziony przez komunistyczne władze i poddany torturom. Po uwolnieniu zbiegł na Południe. Te i przyszłe uwięzienia odbierano jako dowód prześladowań i paraleli z Jezusem. Na dodatek Chrystus zginął z rąk władz kolonialnych, a Moon wychował się w czasie brutalnej okupacji japońskiej, kiedy wielu z koreańskich chrześcijan oczekiwało rychłego nadejścia Mesjasza.
Ruch pod Wezwaniem Ducha Świętego dla Zjednoczenia Chrześcijaństwa Światowego, zwany Kościołem Zjednoczenia, powstał już w 1954 r., krótko po zakończeniu niszczycielskiej wojny koreańskiej. Wyznawców zyskiwał za sprawą akcji misyjnej. Słynie z wielkich ceremonii ślubnych, kiedy Moon udzielał błogosławieństwa tysiącom par naraz, w 1992 r. na stadionie w Seulu było ich 30 tys., kolejne 10 tys.