Czego demokracja może się nauczyć od internetu?
Clay Shirky: Sztuki erystyki. Jakość demokracji zależy m.in. od jakości prowadzonych sporów. Nowe media zawsze ją poprawiały. Tak było kiedyś dzięki wynalazkowi druku. Nagle w obiegu publicznym pojawiło się znacznie więcej idei i więcej możliwości prezentacji odmiennego zdania. Trwałym skutkiem uruchomienia prasy drukarskiej było wykorzystanie jej do lepszego prowadzenia sporów.
Obecny rozwój internetu przynosi podobny przełom?
Gdyby chodziło tylko o to, że więcej się spieramy, globalna sieć już zasługiwałaby na medal. Zastanawiając się nad jakością tych sporów, niekoniecznie trzeba brać pod uwagę cały internet. Demokracja może bardzo dużo się nauczyć od twórców tzw. otwartego oprogramowania (open-source). Pracują oni, podobnie jak naukowcy, według zasady wzajemnego recenzowania swych dokonań. Idea, by uczeni przedstawiali rezultaty badań do publicznej oceny, raczkowała zrazu w wąskich kręgach i szerzyła się nader powoli.
Oprogramowanie dla demokracji? Czy to nie nazbyt abstrakcyjne?
W żadnym wypadku. Oprogramowanie komercyjne bazuje na układzie feudalnym. Feudał Microsoft ma kod źródłowy i patenty na Microsoft Office, a pracują dla niego coraz to nowi wasale programiści. „Otwarta społeczność” internetowa zmagała się z innym problemem – w obiegu było zbyt dużo równorzędnych pomysłów i kodów, co prowadziło do chaosu. Nie można wspólnie napisać oprogramowania bez porozumienia w sprawie nowych rozwiązań.
Kilka lat temu Linus Torwald – spiritus movens otwartego oprogramowania Linux – opracował system Git. Dzięki niemu dwaj programiści o nieograniczonym dostępie do kodu źródłowego mogą pracować nad jednym programem.
Problem spłycenia dyskusji publicznej i brak wpływu obywateli na narzucane odgórnie przepisy jest kwestią techniczną. Informatycy mieli podobny kłopot i rozwiązali go przy pomocy prostego programu – mówi analityk Clay Shirky.
Reklama