Jeśli to wszystko się zawali, to nie przez sabotażystów i spekulantów, nie przez jankeskich imperialistów i ich sługusów, nie przez burżujów i puczystów, lecz przez tę cholerną przemoc, której nikt nie kontroluje – tak mówi Mario Lopez, a Mario nie rzuca takich słów ot, tak sobie. Trochę bawi się retoryką propagandy, puszcza oko, ale związał z rewolucją Hugo Chaveza ileś lat życia zupełnie na serio, zaharowywał się dla niej w państwowej telewizji Telesur, a teraz zastanawia się, czy było warto. Trzeba wiedzieć, że Mario nie jest z tych rozczarowanych, co to urodzili się na nowo i plują na własną przeszłość. Nadal uważa, że Chavez, który 14 lat temu wygrał wybory na gruzach skorumpowanej klasy politycznej, zrobił dla Wenezueli wiele dobrego.
Wylicza: programy edukacyjne i ochrona zdrowia dla najbiedniejszych, budowanie tanich mieszkań, sklepy z tanią żywnością. I najważniejsze: uczynienie z ubogich, którzy stanowią większość mieszkańców kraju, świadomych obywateli. Słowa Maria znajdują potwierdzenie w liczbach. Według CEPALC, oenzetowskiej agencji ds. Ameryki Łacińskiej, stopa ubóstwa za rządów Chaveza zmniejszyła się o 21 proc. Z drugiej strony Mario widzi, że korupcja, jak była, tak jest, tylko że teraz kradnie „boli-burżuazja”, „boli” od „boliwariańska”. Że wódz otacza się dawnymi kompanami z wojska i że rewolucja ma dryf autorytarny.
– Po kilkunastu latach Chavez przypisuje niepowodzenia spekulantom i sabotażystom. Można było w to wierzyć, gdy zaczynał rządzić. Ale teraz? Za dzisiejsze porażki odpowiada obecny rząd – mówi Lopez.