Współoskarżonym jest watykański informatyk Claudio Sciarpelletti, który miał pomagać kamerdynerowi papieża i zachęcać go do przestępstwa.
Wykradzione dokumenty trafiły do książki włoskiego dziennikarza Nunzziego. Wynika z nich m.in., że watykański dostojnik abp Vigano alarmował papieża, że w państwie papieskim dochodzi do korupcji. Dziennikarz miał dostać dokumenty właśnie od Gabrielego. Nie stanie przed sądem watykańskim, bo jest poza jego jurysdykcją.
Przed procesem kamerdyner powiedział śledczym, że działał dla dobra Kościoła i papieża. Liczył, że jeśli dokumenty wyciekną z Watykanu, pomoże to papieżowi w walce ze złem w jego państwie. Oświadczył, że nie wziął ani grosza.
Sprawa „VatiLeaks” jest ciekawa z dwóch powodów. Po pierwsze, proces rzuci światło na kondycję państwa watykańskiego. Ale to tylko domniemanie, bo nie wiadomo, jak dociekliwi będą trzej włoscy sędziowie cywilni. Ani, ile dowiedzą się media. Na salę rozpraw nie będzie wpuszczona telewizja, nie będzie wolno nagrywać. Proces ma relacjonować osiem osób. Gdyby jednak sędziowie okazali się dociekliwi, a oskarżeni gotowi do współpracy z nimi, proces mógłby przynieść interesujące niespodzianki.
Ciekawa jest też sama historia kamerdynera. Dziś 46-letni, ojciec trojga dzieci, zrobił w Watykanie karierę w stylu amerykańskim. Zaczynał jako sprzątacz, wszedł do najbliższego otoczenia papieża Benedykta. Jako jeden z najbardziej zaufanych miał własny klucz do papieskiego apartamentu.
No ale co z tym „agentem Ducha świętego”? Czy Paolito (Pawełek, jak pieszczotliwie nazywał go papież) nie ma przypadkiem manii wielkości albo jakichś innych zaburzeń psychicznych? To niewykluczone, ale przez psychologów Gabriele został uznany po przebadaniu za poczytalnego. „Agent” jest rzeczywiście głęboko wierzący. Napisał już list do Benedykta z prośbą o ułaskawienie.