W sierpniu wyrok śmierci w zawieszeniu za otrucie wspólnika w interesach usłyszała jego żona. Tydzień temu na 15 lat m.in. za łapownictwo został skazany Wang Jijun, policjant i prawa ręka Bo - razem z sukcesami walczyli z mafią w 33-milionowym Chongqingu. Teraz na ławie zasiądzie sam Bo. Prokuratorzy twierdzą, że ostatnio tuszował zbrodnię żony, a przez lata brał łapówki i przekraczał uprawnienia.
Chcąc nie chcąc, partia musiała zdecydować się na ten proces, mimo że cena będzie wysoka. Runie obraz pracowicie budowany przez propagandę, zgodnie z którym sekretarze KC są rzetelnymi komunistami służącymi ludowi. Tymczasem hipokrytą okazał Bo. Zawiódł jako partyjny arystokrata, syn byłego wicepremiera, szczery lewicowiec i komunista, zaprzysięgły wróg przestępców, którego za ujmujący uśmiech okrzyknięto chińskim JFK.
Od kilku miesięcy nie pokazał się publicznie, nie może też liczyć na taryfę ulgową. Partia nie może się z nim cackać, musi dowieść, że potrafi znów oczyścić szeregi. Wcześniej wielokrotnie pozbywała się czarnych owiec, choć od dawna nie tak prominentnych.
Ważny jest także moment. W listopadzie zmienia się całe chińskie kierownictwo, nadchodzi największa zmiana warty od dekady, wiec pozbycie się popularnego Bo otworzyło drogę dla innych karier. No i szybkie ukaranie jednego z najpotężniejszych polityków w kraju byłoby znakomitym otwarciem rządów nadchodzącej ekipy. Nowi władcy mogą powiedzieć 80 mln partyjnych towarzyszy i ponad miliardowi Chińczyków: patrzcie, nikt ma nietykalnych, dla dobra Chin i partii potrafimy rozliczać notabli, nawet jeśli są jednym z nas. Tyle że grzech Bo nie polega na tym, że ulegał pokusom władzy, tylko dlatego, że dał się przyłapać.