Prezydent Kolumbii zażądał telefonu komórkowego i laptopa z dostępem do Internetu zaledwie kilka godzin po tym, jak lekarze w Bogocie usunęli mu raka prostaty. Wiadomość o chorobie 61-latka zaskoczyła wszystkich, z nim samym na czele: nowotwór wykryto przypadkiem, we wczesnej fazie – prezydent nie będzie musiał przechodzić chemioterapii, a do zdrowia ma wrócić już za trzy tygodnie.
Santos jest kolejnym z latynoskich przywódców, którzy muszą się publicznie zmagać z rakiem. W ciągu ostatnich 12 miesięcy terapii poddali się prezydent Brazylii Dilma Rousseff i jej poprzednik na tym stanowisku Lula da Silva, prezydent Argentyny Cristina Fernández de Kirchner, usunięty niedawno z urzędu w kontrowersyjnych okolicznościach Fernando Lugo z Paragwaju oraz Hugo Chávez, którego właśnie wybrano na prezydenta po raz czwarty. Wszyscy, poza tym ostatnim, o postępowaniu leczenia szeroko informowali opinię publiczną. Sam Chávez o nagły wysyp nowotworów u latynoskich przywódców oskarżał niedawno Stany Zjednoczone, dowodząc, że to spisek Waszyngtonu, który próbuje się pozbyć lewicowych prezydentów. Choroba Santosa podważa tę teorię – Kolumbijczyk reprezentuje prawicę i jest najbliższym sojusznikiem Białego Domu w regionie.