Nowym przewodniczącym brazylijskiego Sądu Najwyższego został Joaquim Barbosa. 58 lat temu, kiedy przychodził na świat, trudno byłoby coś takiego przewidzieć. Nie tylko dlatego, że jest synem niewykształconego i biednego murarza z głębi kraju, uczył się w słabej szkole publicznej i dość wcześnie musiał zacząć zarabiać na siebie, ale głównie dlatego, że jest czarny. Dotychczas tylko dwóch mężczyzn o tym kolorze skóry było członkami (ale nie przewodniczącymi) tej instancji – ostatni skończył kadencję w 1937 r. Na całym świecie tylko w Nigerii mieszka więcej czarnoskórych osób niż w Brazylii. W 2001 r. Barbosa pisał, że na 800 sędziów federalnych zaledwie tuzin miało pochodzenie afrykańskie.
W Brazylii prawdopodobieństwo śmierci z rąk policjanta jest o 30 proc. wyższe dla czarnych niż białych. Pracodawcy wybierają jaśniejszych kandydatów, nawet jeżeli mają takie same kwalifikacje jak ich ciemniejsi koledzy. Na początku lat 70. w brazylijskiej ekranizacji „Chaty Wuja Toma” główną rolę powierzono... białemu, któremu wysmarowano twarz czarną pastą, nos rozszerzono korkami, a do ust włożono watę, żeby „bełkotał jak czarny”.
Ostatnio trend się zmienia. Od 2005 r. trwa akcja afirmatywna, w której już prawie milion osób pochodzenia afrykańskiego dostało stypendia uniwersyteckie. Przez ostatnią dekadę do klasy średniej dołączyło 28 mln czarnych. A w spisie powszechnym po raz pierwszy w historii więcej osób przyznało się do pochodzenia afrykańskiego niż europejskiego. Nadążyć muszą jeszcze tylko najwyższe władze: w rządzie Dilmy Rousseff na 38 ministrów tylko jeden jest czarny.