Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Nie ma pokoju pod cedrami

W Libanie wrze. Kolejna rewolucja?

Gorące wiatry wieją ze wschodu, od syryjskiej granicy, niosąc groźbę pożaru.

Libańskie cedry symbolizujące pokój i dobrobyt, w ostatnim trzydziestoleciu wielokrotnie wycinane, znów mogą pójść z dymem społecznego niepokoju. Kraj nazywany kiedyś Szwajcarią Bliskiego Wschodu stoi na skraju kolejnego wstrząsu. Gdyby nie armia, która siłą rozpędza rebeliantów, a powaśnionym politykom przypomina, że każde ich słowo to iskra, która może spowodować wybuch, kto wie jak daleko posunęłyby się sprawy po zamordowaniu Wissama al-Hassana. Zamach na szefa wywiadu wewnętrznego, przeciwnika syryjskiej ingerencji w wewnętrzne układy polityczne Libanu, kosztował dotychczas 80 zabitych i niezliczoną ilość rannych. Jeśli władzom nie uda się opanować sytuacji, Liban nigdy nie będzie już krajem, w którym normalny człowiek prowadzić może normalne życie.

Syria, która okupowała Liban przez trzydzieści niemal lat, nigdy nie zrezygnowała z wpływów politycznych w Bejrucie. Destabilizacja wewnętrznych układów zawsze leżała w jej interesie; teraz okazuje się, że nawet podczas wojny domowej we własnym kraju, dążenia Baszara al-Asada nie uległy zmianie. Ludzie, którzy stają mu w drodze, ryzykują życiem. Przed pięciu laty był to premier Rafik Hariri. Specjalna komisja ONZ do dzisiaj nie znalazła i nie postawiła w stan oskarżenia winnych zabójstwa, mimo iż wszystkie ślady prowadzą do Damaszku. Teraz Amerykanie wysyłają do Bejrutu oficerów FBI aby wyśledzić zabójców al-Hassana. Wynik, przypuszczalnie, będzie taki sam. Mord przeciwników politycznych stał się smutną wizytówką Libanu. Tak będzie chyba także w przyszłości, a w każdym przypadku dopóki Nadżib Mikati, posłuszne narzędzie terrorystycznego Hezbollahu, sojusznika Syrii Asada i Iranu ajatollahów, zasiadać będzie w fotelu premiera.

Reklama