Świat

Moskwa przyciąga

Prorosyjski kurs byłych republik radzieckich

Prorosyjska demonstracja w Rydze przy okazji rocznicy zakończenia II wojny światowej, 9 maja 2011 r. Prorosyjska demonstracja w Rydze przy okazji rocznicy zakończenia II wojny światowej, 9 maja 2011 r. Ints Kalnins/Reuters / Forum
W kolejnych republikach dawnego ZSRR dochodzą do władzy prorosyjscy politycy. Początek odbudowy imperium? Raczej powrót do normalności.
To niechęć do miejscowych polityków, a nie tęsknota za ZSRR, promuje prorosyjskie partie. Na fot. Bidzina Iwaniszwili, zwycięzca gruzińskich wyborów.AP/East News To niechęć do miejscowych polityków, a nie tęsknota za ZSRR, promuje prorosyjskie partie. Na fot. Bidzina Iwaniszwili, zwycięzca gruzińskich wyborów.
Litwini dali sukces wyborczy partii Wiktora Uspaskicha, Rosjanina spod Archangielska.Mindaugas Kulbis/AP/East News Litwini dali sukces wyborczy partii Wiktora Uspaskicha, Rosjanina spod Archangielska.

Na pierwszy rzut oka kremlowscy stratedzy mają cudowną jesień. Człowiek, który w Rosji zbił fortunę, będzie rządził Gruzją. Litwini dali sukces wyborczy partii Wiktora Uspaskicha, Rosjanina spod Archangielska. Prawdopodobnie zbuduje on koalicję z ugrupowaniem Rolandasa Paksasa, który kilka lat temu został pozbawiony prezydentury za wspieranie rosyjskiej mafii. We wrześniu władzę na Białorusi znów umocnił wzdychający za ZSRR Alaksander Łukaszenka, a opozycja nie ma dziś ani jednego posła w białoruskim parlamencie. Równo rok temu wybory na Łotwie wygrała partia mniejszości rosyjskiej, choć ostatecznie nie miała dość sił, by stworzyć rząd. Ukraiński prezydent Wiktor Janukowycz w najbliższym czasie raczej nie utonie w objęciach Unii Europejskiej, a Armenia nadal szuka w Moskwie ochrony przed Azerbejdżanem.

Jeśli doliczyć do tego unię celną między Białorusią, Rosją i Kazachstanem oraz Azję Środkową, która coraz wyraźniej skłania się ku Rosji w obawie przed niejasnymi zamiarami Chin, wygląda na to, że Związek Radziecki zmartwychwstaje.

Ta konkluzja robi obecnie karierę w tych państwach Europy, które pamiętają poprzednie wcielenie moskiewskiego imperium. Według najbardziej przejętych obserwatorów, powoli materializuje się wielkie marzenie Władimira Putina o odbudowie rosyjskiej strefy wpływów na terenie byłego ZSRR. Z tą różnicą, że tym razem imperium odradza się nie dzięki dywizjom pancernym, ale za sprawą polityków z byłych republik radzieckich, którzy mają niejasne powiązania z Rosją. Według tej teorii Moskwa potrzebuje starych republik do odbudowy dawnej pozycji, bo na przykład Gruzja to szlaki przesyłowe ropy naftowej i gazu z Azji do Europy, kraje bałtyckie zaś oddzielają Rosję od obwodu kaliningradzkiego. Problem w tym, że to wizja mocno naciągana, luźno powiązana z wydarzeniami ostatnich miesięcy. Rosja jest obecna w byłych republikach radzieckich w naturalny sposób – jako największy sąsiad i potencjalnie kluczowy partner handlowy.

Na Litwie dojście do władzy partii prorosyjskich było możliwe przede wszystkim dlatego, że Litwini nie widzą dziś w Rosji zagrożenia. Wyborców bardziej oburzały programy oszczędnościowe odchodzącego rządu, spadek poziomu życia i rosnące bezrobocie niż domniemany powrót Związku Radzieckiego. Poza tym wielu Litwinów bardziej obawia się polskiej mniejszości i mitu polskiego ekspansjonizmu, starannie pielęgnowanego od dwudziestolecia międzywojennego, niż Rosji, z którą Litwa integrowała się w czasach komunizmu.

Inaczej wygląda sytuacja na Łotwie i w Estonii, gdzie jedna trzecia mieszkańców mówi po rosyjsku i uznaje się za Rosjan. To oni kontrolują dziś dużą część gospodarek tych krajów i uważani są za rosyjską piątą kolumnę. Dlatego gdy w zeszłorocznych wyborach na Łotwie zwyciężyła partia mniejszości rosyjskiej – Centrum Zgody, trzy kolejne ugrupowania porozumiały się, by zablokować jej drogę do rządu. Mimo tych obaw rosyjskie władze wielu łotewskich miast wcale nie proszą Moskwy o aneksję. Burmistrzem Rygi jest powszechnie doceniany Nił Uszakow, z pochodzenia Rosjanin, organizator bardzo popularnych koncertów gwiazd rosyjskiej estrady.

 

 

Rosyjska kultura dociera do krajów bałtyckich za pośrednictwem kilkudziesięciu rosyjskich kanałów telewizji, tanich rosyjskich książek, filmów i gazet. Rosyjskie media promują kariery estońskich, litewskich czy łotewskich sportowców w Rosji, gdzie są oni traktowani jak swoi.

Agina Grigas w raporcie dla londyńskiego Chatham House zwraca uwagę, że Rosja nadal nie pogodziła się z członkostwem państw bałtyckich w NATO, dlatego wzmacnia oddziaływanie rosyjskiej kultury w regionie i jednocześnie osłabia prozachodnie aspiracje tych państw. Moskwie sprzyjają słabości bałtyckich demokracji, dość powszechna korupcja, a także rozdrobnienie sceny politycznej.

Oczywiście Rosja ucieka się również do twardej polityki wobec tych państw. Jej agenci przeprowadzili kilka ataków na system informatyczny Estonii, państwa bałtyckie były wielokrotnie karane ograniczaniem dostaw surowców energetycznych. Moskwa potrafi również skutecznie zniechęcić zagraniczne koncerny do inwestowania nad Bałtykiem.

Nowy litewski rząd może sprawić Rosjanom prezent i zawiesić budowę elektrowni atomowej, która miała dostarczać energię wszystkim trzem państwom bałtyckim. Jeśli siłownia nie powstanie, Litwini, Łotysze i Estończycy będą musieli importować energię elektryczną prawdopodobnie z nowej elektrowni atomowej, stawianej przez Rosjan w obwodzie kaliningradzkim. Ewentualne zawieszenie planów budowy elektrowni atomowej na Litwie wcale nie wynika jednak z rosyjskiej dywersji. Zdecydowali o tym sami Litwini w niedawnym referendum, które przerodziło się w plebiscyt wokół wszystkich dokonań niepopularnego premiera Andriusa Kubiliusa.

W Gruzji groźbę kroczącego rosyjskiego niebezpieczeństwa ma potwierdzać ekspresowa kariera polityczna Bidziny Iwaniszwilego, który na czele swojej partii Gruzińskie Marzenie w październiku doprowadził do klęski zagorzałego wroga Rosji, prezydenta Micheila Saakaszwilego.

Minister obrony Estonii Urmas Reinsalu we wrześniu w „The Wall Street Journal” napisał wprost, że Iwaniszwili to rosyjski agent, który ma doprowadzić do destabilizacji prozachodniej Gruzji. Także Saakaszwili starał się przekonać wyborców i swoich sojuszników w Europie oraz Ameryce, że Iwaniszwili będzie koniem trojańskim, który kupi głosy Gruzinów, a później odsprzeda kraj wielkiemu sąsiadowi.

Dziś Iwaniszwili pytany przez dziennikarzy, czy jest „projektem Kremla”, cierpliwie odpowiada, że wydał już w ojczyźnie 1,7 mld dol., głównie na cele charytatywne, i skoro jest obcym agentem, to najlepszym z możliwych. Twierdzi, że sprzedał wszystkie interesy w Rosji, na dodatek nie był tam od 10 lat. Z pierwszą wizytą wcale nie wybiera się do Moskwy, ale do Waszyngtonu. Na rządzenie daje sobie półtora roku, później ma odejść z polityki. Chciałby, żeby Gruzja wstąpiła do NATO, zbliżała się do Unii Europejskiej, ale też by możliwie jak najlepiej ułożyła sobie relacje z Rosją, z którą od czterech lat pozostaje w stanie wojny.

 

 

Porozumienie będzie wkrótce łatwiejsze, bo w przyszłym roku na emeryturę odchodzi prezydent Saakaszwili. Od lat rosyjscy dyplomaci i politycy przekonują, że to on jest głównym źródłem nieporozumień między oboma krajami. Według Moskwy Saakaszwili jest nieobliczalny i zionie nienawiścią do Rosji. Obraził się na Putina i dlatego obaj prezydenci nie rozmawiają ze sobą od wielu lat. Poza tym to on – według Rosjan – ponosi wyłączną winę za kilkudniową wojnę o Abchazję i Osetię Południową w 2008 r.

Rosyjska okupacja spornych republik stawia Iwaniszwilego w ciężkim położeniu. Dziś sytuacja jest patowa – Gruzja ma iluzoryczne szanse na odzyskanie zbuntowanych republik, ich granice przypominają ufortyfikowaną linię rozdzielającą Półwysep Koreański, a Rosja nie wpuszcza na ten teren sił pokojowych ONZ. W dodatku w obu republikach działają rosyjskie ambasady, których „niepodległości” strzeże kilkanaście tysięcy rosyjskich żołnierzy.

Iwaniszwili chce jednak zerwać z dotychczasową polityką. Przede wszystkim planuje ożywić niemal martwy dziś handel, bo Gruzja więcej eksportuje do Turcji, USA i Chin niż do Rosji, na którą przypada ledwie 4 proc. gruzińskich obrotów handlowych. Od sześciu lat w Rosji obowiązuje embargo m.in. na gruzińskie wino i wodę mineralną, w tym na ulubioną przez Rosjan wodę Borżomi, która stała się już anegdotycznym symbolem rosyjsko-gruzińskich zadrażnień.

Iwaniszwili odpiera oskarżenia o uległość wobec Moskwy i przekonuje, że to właśnie dotychczasowe zamrożenie kontaktów było stanem nienormalnym. Twierdzi, że odbudowa relacji handlowych z Rosją powinna być priorytetem każdego gruzińskiego patrioty. Jest duża szansa, że niebawem ograniczenia handlowe zaczną znikać – od sierpnia Rosja jest członkiem Światowej Organizacji Handlu i właśnie członkostwo w tej organizacji może być dla Moskwy dobrym usprawiedliwieniem ustępstw na rzecz Gruzji, na czym skorzystają obie strony.

Do odbudowy stosunków między Moskwą i Tbilisi ma się też przyczynić turystyka. Zaraz po wyborach przedstawiono śmiały plan, według którego do 2020 r. Gruzję co roku będzie odwiedzać 5 mln gości z Rosji. To kolejne naturalne pole współpracy, które dziś jest bardzo zaniedbane. W czasach ZSRR Gruzja była kurortem czerwonego imperium, ale wiele opuszczonych przez lata górskich sanatoriów to dziś ruina. Z Tbilisi do Moskwy lata jeden samolot dziennie, w dodatku to połączenie uruchomione przez prywatną firmę, bo państwa nie utrzymują stosunków dyplomatycznych i w obu ambasadach, tak jak w gruzińskim biurze Aerofłotu, hula wiatr.

Moskwa, wbrew pozorom, wcale nie cieszy się z sukcesu „rosyjskiego agenta”, jak mówią o Iwaniszwilim jego krytycy. Trudniej będzie go zbywać niż Saakaszwilego, skoro zamiast iść na wojnę, woli – jak sam twierdzi, bez żadnego kapitulanctwa – rozmawiać z Rosjanami o przyszłości Abchazji i Osetii Płd. Wbrew tezie o zakulisowym zaangażowaniu Rosji, która ma przywracać swoje wpływy w państwach kiedyś przez nią podbitych, zwycięstwo Iwaniszwilego – tak jak sukces Uspaskicha na Litwie – jest przede wszystkim efektem sytuacji wewnętrznej w tych krajach.

Wielu Gruzinów zagłosowało bardziej przeciwko Saakaszwilemu niż za Iwaniszwilim. Na tego bogacza zagłosowali ci, którzy zobaczyli w nim sympatycznego chłopaka z sąsiedztwa i dobrego wujka, który ma dość pieniędzy, by sfinansować swoje obietnice wyborcze. Saakaszwili był dla nich zbyt postępowy, a z czasem coraz bardziej autorytarny. Iwaniszwili trafił ze swoim przekazem jednocześnie do biednej gruzińskiej wsi i miejskich inteligentów, regularnie chodzących do cerkwi. Spodobał się starszym wyborcom, którzy czuli się wykluczeni przez rząd 30-latków i niewiele starszego prezydenta.

Gruzini, którzy mimo wydarzeń ostatnich lat wciąż są zakochani w rosyjskiej kulturze i w samych Rosjanach, mieli po prostu dość antyrosyjskiej manii Saakaszwilego, który wszędzie widział szpiegów Moskwy. To oczywiście nie oznacza, że zagłosowali za odbudową Związku Radzieckiego.

W Gruzji i w krajach bałtyckich strach przed Rosją blednie – to nie Gazprom ze swoimi miliardami, ale niechęć do własnych rządów wypromowała w tych krajach prorosyjskie partie. Teorie o rosnącej wszechwładzy Moskwy w byłych republikach radzieckich doskonale nadają się do mobilizowania wyborców w wielu krajach Europy Środkowej, mają jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ale druga skrajność, czyli budowa muru między Rosją a jej sąsiadami, też jest politycznym absurdem. Łotwa ani Gruzja nie poprawią swojego położenia geograficznego. Mogą natomiast poprawić swoje relacje z Moskwą.

Polityka 44.2012 (2881) z dnia 29.10.2012; Świat; s. 48
Oryginalny tytuł tekstu: "Moskwa przyciąga"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną