Chociaż narady trwały długo, ich efekt nie okazał się zbyt imponujący. Europa odetchnęła co prawda z ulgą po uchwaleniu nowego budżetu w Atenach, mimo generalnego strajku, ale nowej transzy pożyczki ministrowie finansów jeszcze nie uwolnili. Mają to zrobić w drugiej połowie listopada, a do tego czasu grecki rządu musi pożyczyć na rynku kilka miliardów euro, aby przetrwać. Na osłodę Grekom pozostała obietnica, że dostaną dwa lata więcej na zbicie deficytu. Jednak szczyt w Brukseli okazał się ciekawy pod innym względem.
Tym razem już nie w zaciszu gabinetów, ale w świetle kamer swoje różnice potwierdzili unijni ministrowie i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Ci pierwsi chcą, żeby dług publiczny Grecji zszedł do 120 proc. PKB dopiero w 2022 roku, a MFW nalega na datę o dwa lata wcześniejszą. Tymczasem takie prognozy są dziś pozbawione jakiegokolwiek sensu. Grecja jest cały czas pogrążona w ostrej recesji, a ostatnie cięcia wcale jej nie pomogą. Dług publiczny rośnie więc lawinowo i w przyszłym roku dojdzie zapewne do poziomu prawie 190 proc. PKB. Zamiast myśleć, co będzie za dziesięć lat, trzeba już teraz jasno powiedzieć – czas na przygotowanie kolejnego oddłużenia.
Udało się do tej pory przekonać prywatnych wierzycieli, aby umorzyli Atenom znaczną część długów. To jednak za mało, bo w tej chwili sporo pieniędzy Grecja jest winna konkretnym państwom czy też Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu. I to właśnie oni muszą zrezygnować z części roszczeń, chociaż wcale nie mają na to ochoty, bo jak to wytłumaczą swoim obywatelom? Jednak połączenie recesji i nadal wysokiego deficytu oznacza, że Grecja wciąż nie jest w stanie powstrzymać eksplozji swojego długu publicznego. Jeśli ma się on rzeczywiście za osiem czy dziesięć lat obniżyć do 120 proc. PKB, potrzebne będzie kolejne oddłużenie. Bo w cud gospodarczy w Grecji w najbliższym czasie raczej nikt nie wierzy.
Samych Greków takie ekonomiczne analizy interesują na pewno mniej niż konkretne fakty. A są one takie, że wkrótce rozpocznie się szósty z rzędu rok recesji, bezrobocie przekroczyło 25 proc. i nadal rośnie, a sporo osób znów dostanie mniejsze pensje lub emerytury. Premier Antonis Samaras może obiecywać, że to ostatni pakiet cięć, ale przecież nikt mu nie wierzy. Z prostego powodu – takie oszczędności znowu pogłębią recesję, więc znowu nie da się obniżyć deficytu o zakładane wielkości. I za kilka miesięcy lub najpóźniej za rok znowu trzeba będzie ciąć. A przy tym znowu czekać na miliardy z Brukseli, o które spierać się będą unijni ministrowie między sobą i z szefową MFW. Końca w tym ponurym tunelu nie widać.