Przy okazji XVIII zjazdu Komunistycznej Partii Chin i podsumowania dekady rządów Hu Jintao, chiński rząd wychwala również owoce 10 lat reformy w obszarze kultury. Statystyki są imponujące. W ubiegłym roku na chińskim rynku księgarskim pojawiło się 370 tys. nowych książek (najwięcej na całym świecie), tylko w ciągu tego jednego roku wyprodukowano 558 filmów fabularnych, na prowincji otwarto 600 tys. małych, dostępnych dla wszystkich i darmowych czytelni ze stanowiskami komputerowymi, a państwową telewizję chińską ogląda blisko ćwierć miliarda ludzi w 171 krajach. Ponad 2 tys. muzeów udostępnia swoje zbiory za darmo, a na wspieranie 55 mniejszości etnicznych przez dekadę wydano ponad 30 mln dol.
Chińskie filmy dobrze radziły sobie również zagranicą, w 2011 r. były dystrybuowane do 22 krajów i zarobiły ponad 318 mln dol. To wielki rozkwit chińskiej kultury. Pytanie tylko, jakiej jakości są te wszystkie działania? Przecież fakt, że wydano 370 tys. książek wcale nie oznacza, że do księgarń mogły trafić książki każdego dobrze piszącego autora. Ci niepoprawni wobec władzy nie mieli raczej szans. Skąd się biorą zakazane blogi i blogerzy przetrzymywani w więzieniach, skoro władza tak bardzo popiera rozwój rozmaitych inicjatyw kulturalnych? A mniejszości etniczne – np. Tybetańczycy albo Ujgurzy, które rząd - w swoim mniemaniu - tak hojnie wspiera, muszą walczyć o przetrwanie. Chińskie władze zachęcają ich raczej - nierzadko siłą - do przyjęcia chińskich wartości niż pielęgnowania swojego języka i tradycji.
Hu Jintao podczas zjazdu powiedział, że rozwój literatury, sztuki czy produkcji filmowej stanowi tzw. miękką siłę, dzięki której Państwo Środka zwiększa swoje wpływy zagranicą.
Miniona dekada w Chinach to nie tylko czas rozwoju gospodarczego, ale i rozkwitu kultury. Tyle, że pod czujnym okiem partii.
Reklama