Podczas remontu Wielkiego Meczetu w stolicy Jemenu Sanie w połowie lat 70. robotnicy natrafili na ukryte między sufitem a dachem pomieszczenie. W środku było kilkadziesiąt papierowych zwojów i luzem rozrzucone kartki papirusu – wszystko gęsto zapisane. Znalezisko nie wzbudziło jednak zainteresowania odkrywców, spakowali skarb do 20 worków po ziemniakach i zamknęli na klatce schodowej jednego z minaretów. O workach przypadkiem dowiedział się jemeński historyk Kadi Ismail al-Akwa i natychmiast zabrał się za rozszyfrowywanie manuskryptów.
Długo nie mógł ich rozgryźć, aż natrafił na słowa, które zna każdy muzułmanin: „W Imię Boga Miłosiernego i Litościwego! Chwała Bogu, Panu światów, Miłosiernemu i Litościwemu, Królowi Dnia Sądu”. To otwierające wersety Koranu. Okazało się, że zwoje pochodzą z VII w. O pomoc w ich odczytaniu poprosił znanego niemieckiego paleografa Gerda-Rüdigera Puina. Wspólnie doszli do wniosku, że choć ten odnaleziony Koran zgadza się w większości z używaną obecnie wersją świętej księgi islamu, są w nim całe fragmenty dotychczas nieznane, a jak twierdzi Puin, manuskrypty noszą również ślady poprawek.
Znalezisko z Sany to bomba podłożona pod gmach islamskiej teologii, mozolnie budowany od kilkunastu wieków. Dla muzułmanów Koran to nie tylko księga opisująca dzieje zbawienia. Pozycji Koranu w islamie nie można porównać do roli Biblii w chrześcijaństwie. Koran nie opowiada o prawdzie, dla muzułmanów on jest prawdą. Jeśli trzymać się porównania z chrześcijaństwem, Koran to nie Biblia, tylko Jezus.