Baron de Charlus, zdeklarowany homoseksualista i bohater powieści „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta, byłby zachwycony: we Francji pod rządami socjalistycznego prezydenta François Hollande’a płaciłby co prawda horrendalne podatki, ale mógłby w końcu stanąć na ślubnym kobiercu ze swoim kochankiem. Na początku listopada francuski rząd zaakceptował projekt „Małżeństwa dla wszystkich”, a prezydent zadeklarował dumnie, iż planowane prawo oznacza „postęp nie tylko dla mniejszości, ale dla całego społeczeństwa”. Głosowanie nad samym aktem przewidziane jest w pierwszych miesiącach 2013 r. Wszystko wskazuje na to, że Francja stanie się dwunastym krajem na świecie, który zalegalizuje małżeństwa homoseksualne.
Do tej pory francuscy homoseksualiści mogli zawierać tzw. Cywilny Pakt Solidarności (PACS – Pacte civil de solidarité), wprowadzony w 1999 r. Zapewnia on parom opiekę socjalną, zdrowotną oraz ulgi podatkowe zbliżone do tych, które przysługują małżeństwom. PACS nie dopuszcza jednak adopcji, przyjęcia nazwiska partnera, a w razie jego śmierci możliwości przejęcia ubezpieczenia medycznego i prawa do jego emerytury. Pacsowcy są także mniej uprzywilejowani w zakresie prawa spadkowego: mogą po sobie dziedziczyć jedynie na mocy testamentu, a i to na mniej korzystnych warunkach, zaś w chwili rozstania nie przysługuje im żadna materialna rekompensata, tak jak dzieje się to w przypadku par małżeńskich.
Mimo to PACS okazał się wielkim legislacyjnym sukcesem, być może ze względu na stosunkowo prostą procedurę zarówno jego zawarcia, jak i rozwiązania – w 2009 r. na trzy małżeństwa przypadały dwa PACS, rok później ta proporcja wynosiła cztery do trzech. Wśród Pacsowców zaledwie 4,5 proc.