Barack Obama uzyskał prawie wszystko, co chciał, w umowie zawartej z republikanami „za pięć dwunasta”, pierwszego dnia nowego roku. To porozumienie uratowało Amerykanów od wielkiej podwyżki podatków. Od nowego roku stawki wzrosną tylko dla najzamożniejszych, natomiast wydatki rządowe, przynajmniej na razie, pozostaną na tym samym poziomie. Republikanie ocalili twarz – progi rocznych dochodów, powyżej których wygasają cięcia podatkowe Busha, podniesiono ostatecznie z 250 do 400 tys. dol. Nie wiadomo jednak, czy ich lider w Kongresie, przewodniczący Izby Reprezentantów John Boehner, ocali swoją posadę. Hunwejbini z Tea Party i ich stronnicy na Kapitolu oskarżają go o zdradę konserwatywnych zasad, bo w tej grze na przetrzymanie ustąpił prezydentowi.
Konfrontacja wokół klifu to kolejny – po wyborach prezydenckich – sygnał, że Partia Republikańska (Grand Old Party – GOP) jest w odwrocie. Ponowne zwycięstwo Obamy potwierdziło, że GOP traci poparcie rosnącego w siłę elektoratu nowej Ameryki: mniejszości rasowo-etnicznych, kobiet, młodzieży. Spór o sposoby redukcji deficytu pokazał, że partia ma na pieńku nawet ze swoim tradycyjnym, najpotężniejszym sojusznikiem – wielkim biznesem. Na początku grudnia Business Roundtable, grupa szefów największych korporacji, wbrew stanowisku kierownictwa republikanów, poparła podwyżki podatków.
Ciągły kurs w prawo
Jedna z dwóch wielkich amerykańskich partii bez wątpienia znajduje się w głębokim kryzysie, nie ma świeżych odpowiedzi na obecne problemy kraju, jest rozdarta wewnętrznymi podziałami, a wobec procesów demograficznych (coraz liczniejsi imigranci sympatyzują przeważnie z demokratami) grozi jej los permanentnej mniejszości.