Między nimi jest tylko dwa lata różnicy, choć młodszy, 46-letni David, z wyglądu mógłby być synem Nigela. To dlatego, że obecny premier codziennie biega, zdrowo się odżywia i uwielbia saunę, a Farage pali papierosa za papierosem, pije piwo przed południem, w młodości miał ciężki wypadek samochodowy, potem raka jąder, a trzy lata temu przeżył katastrofę awionetki, którą leciał podczas kampanii do Parlamentu Europejskiego.
Mimo to w ostatnich tygodniach brytyjskiemu premierowi jakby przybyło kilkanaście lat, natomiast Nigel Farage promienieje młodzieńczą werwą. Jest liderem Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), ugrupowania, które jeszcze trzy lata temu mieściło się na kanapie, a dziś szantażuje szefa rządu Jej Królewskiej Mości, żądając referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.
Farage właśnie dopiął swego – Cameron lada dzień wygłosi być może najważniejsze przemówienie w swojej karierze politycznej, w którym padnie obietnica rozpisania referendum zaraz po wyborach w 2015 r. Cameron jest przyparty do muru. Już w zeszłym roku 81 z 305 posłów jego własnej Partii Konserwatywnej zbuntowało się w sprawie wysokości unijnego budżetu. Dziś grupa, która domaga się referendum, jest jeszcze liczniejsza. Jedni torysi rzeczywiście chcą zerwania z Brukselą, inni boją się coraz bardziej popularnego Farage’a. W obliczu rebelii we własnych szeregach Cameron najwyraźniej uległ człowiekowi, którego jeszcze w 2011 r. nazywał „keksem” i „kryptorasistą”.
Obaj wychowywali się w prowincjonalnej południowej Anglii, która do dziś jest bastionem eurosceptycyzmu.