Powstańcy są skłóceni. Część z nich chciałaby niepodległości dla Azawadu, jak nazywają to pustynne terytorium wielkości ponad dwóch Polsk. Innym zależy na eksporcie dżihadu do państw Afryki Zachodniej. Wspólnie są sporym kłopotem dla miejscowej ludności, która niekoniecznie zachwycona jest szarłatem, wprowadzonym przez władze rebelianckie. To także kłopot dla państw regionu, obawiających się chaosu nowej niepodległości. Z podobnych powodów są wyzwaniem dla Europy, bo niezależny i radykalnie islamski Azawad zwabiłby terrorystów z Afryki, Bliskiego Wschodu i innych części Azji. Mówiąc krótko: powstałby drugi Afganistan, tyle że bliżej Europy.
Politycy w Paryżu zapowiadają łatwą i szybką kampanię prowadzoną z namaszczeniem rady bezpieczeństwa ONZ. „Operacja serwal”, czyli ataki myśliwców startujących z Czadu połączone z ofensywą francuskich wojsk lądowych walczących u boku armii malijskiej, ma potrwać góra kilka tygodni. Ma być tym szybciej, że niebawem francuski kontyngent zostanie powiększony z 750 do 2,5 tys. żołnierzy, a w ciągu kilku dni dołączą też państwa regionu. Oddziały obiecały m.in. Benin, Ghana, Togo, Niger, Nigeria i Wybrzeże Kości Słoniowej (jego prezydent w 2011 r. został zainstalowany przy pomocy francuskich żołnierzy, więc teraz szczególnie się stara). Włączyć chcą się również Brytyjczycy i Amerykanie.
Eksperci znający się na tym zakątku Afryki ostrzegają, że nie musi być wcale łatwo. Raz – podpowiadają to pierwsze dni kampanii – rebelianci wcale nie są słabi. Mają broń, którą wynieśli z magazynów w Libii, gdzie służyli jako najemnicy Kadafiego. Sprzyjają im potężne odległości, śladowe zaludnienie, klimat, brak dróg.