Piosenkę „Gangnam Style”, z irytująco wpadającą w ucho melodią i idiotyczną choreografią w wykonaniu koreańskiego rapera Psy, można usłyszeć niemal wszędzie. Ten utwór – niezależnie od opinii, jakie budzi – trafił do globalnej świadomości i nabrał mniej więcej takiej rangi, jak informacje o ciąży tej lub innej księżniczki. Było to najczęściej wyszukiwane hasło w Google, a w serwisie YouTube piosenka pobiła wszelkie rekordy, uzyskując ponad miliard kliknięć.
Większość z nas kojarzy dziś Koreę Południową jedynie z poruszaniem biodrami mającym imitować jazdę na koniu. A to tylko jeden z wielu przejawów starań tamtejszego rządu i firm fonograficznych o przyciągnięcie turystów i sprawienie, by ich zainteresowanie Seulem trwało dłużej niż moda na przebój. Bo Gangnam to nazwa jednej z dzielnic stolicy – trzeba przyznać, że eleganckiej, nazywanej też Beverly Hills Seulu.
Ekskluzywna dzielnica
K-pop to kiczowata papka muzyczna z byle jaką choreografią, zręcznie sprzedawana przez speców od marketingu młodej publiczności, wśród której ma wielu zagorzałych fanów. To część koreańskiej fali, nurtu kultury popularnej, znanego także jako hallyu (obejmującego muzykę, film, seriale telewizyjne, gry wideo i kreskówki), którego popularność i wpływy rosną od lat 90. XX w. Tylko w 2011 r. przyniósł południowokoreańskiej gospodarce blisko trzy miliardy euro.
Pełna wersja artykułu dostępna w 3 numerze "Forum".