Świat

Szuflady Benedykta

Co przyniesie zmiana na tronie Piotrowym?

W świecie katolickim duże zainteresowanie budzi teoria spiskowa: że ciemne siły w Watykanie usunęły Benedykta, by zrobić miejsce dla antypapieża. W świecie katolickim duże zainteresowanie budzi teoria spiskowa: że ciemne siły w Watykanie usunęły Benedykta, by zrobić miejsce dla antypapieża. NinaZafaz / Flickr CC by 2.0
Ożywcze jest to, że dzięki abdykacji papieża można od razu podjąć bardziej szczerą, otwartą, rzeczową dyskusję o pontyfikacie Ratzingera, przyszłości papiestwa i Kościoła łacińskiego. Nie obowiązuje wszak dobry obyczaj, że o zmarłych dobrze albo nic.
Po raz pierwszy w nowożytnej historii Kościoła otrzymujemy sygnał, że można nie być papieżem aż do śmierci.Michaela Rehle/Reuters/Forum Po raz pierwszy w nowożytnej historii Kościoła otrzymujemy sygnał, że można nie być papieżem aż do śmierci.

Ach, ta kościelna dialektyka. Kiedy Jan Paweł II przytłoczony ciężką chorobą trwał na tronie papieskim, mówiono: niesie swój krzyż do końca, jakie to wielkie. Przekonywano się wzajemnie, że tak papież nas wychowuje do tajemnicy cierpienia i śmierci; że to źródło pociechy dla starych i chorych, lekcja męstwa i dojrzałości chrześcijańskiej.

I co? Kiedy Benedykt XVI ogłosił, że zrzeka się urzędu, słyszymy od tych samych biskupów, że to decyzja odważna i dojrzała. Gdy kardynał Dziwisz przypomniał hasło z czasów agonii Jana Pawła II: „nie schodzi się z krzyża”, w polskim Kościele zapadło niezręczne milczenie. Biskupi oświadczyli za to, że przyjmują decyzję Benedykta „z wiarą i zaufaniem”. Dziwisz musiał dopowiadać, że został źle zrozumiany. On też przyjmuje abdykację z powagą i wzruszeniem. Po 11 lutego mamy więc w Kościele dwie opcje: krzyżową i abdykacyjną. To w końcu która opcja bardziej pasuje do wizerunku papiestwa? Świadectwo Wojtyły czy Ratzingera o tym, co znaczy być następcą Piotra?

Ta dyskusja w Kościele narasta. Nie zdusi jej wysyp laurek na cześć Benedykta. W stylu autorów z endecko-katolickiego „Naszego Dziennika”, którzy pokrętnie tłumaczą, że Jan Paweł II uczył nas cierpienia i umierania, a Benedykt XVI – pokory i odpowiedzialności za Kościół. A Wojtyła „na krzyżu” nie uczył katolików pokory i odpowiedzialności? Mało przekonująco brzmią te próby rozbrojenia miny za pomocą dewocyjnych frazesów i banałów.

„Gigant po gigancie” – pisze kard. Nagy o papieżach Ratzingerze i Wojtyle. „Nigdy nie uchylał się od służby” – to abp Mokrzycki o tym pierwszym. Ale fakt jest taki, że jednak się uchylił. Na tym polega problem, który teraz próbuje się zagadać odami do Benedykta. Więc Mokrzycki dodaje: odchodzenie Jana Pawła II było naturalne, trudniej nam się odnaleźć w sytuacji, gdy Benedykt XVI sam ustępuje.

Szok i zamęt

Otóż to. Szok wielu katolików wynika z zamętu moralnego. Dręczy ich pytanie, czy to się godzi tak po prostu oświadczyć: ja wam już dziękuję, teraz musicie radzić sobie beze mnie. Zamęt prowokuje też do spekulacji. Może Benedykt został przymuszony do abdykacji przez jakieś lobby watykańskie? Na przykład gejowskie? Może to przez skandale pedofilskie z udziałem księży? Tak zagęszcza się atmosfera przed konklawe. Kościół nie może ignorować moralnych wątpliwości części katolików dotyczących decyzji papieża Ratzingera. Jeśli Kościół jest łodzią Piotrową, to kapitan schodzi z pokładu ostatni. Że jest tu problem, świadczy fakt, iż sam Benedykt dodał po swym oświadczeniu, że składa urząd „w wolności”, całkowicie z własnej nieprzymuszonej woli. Wymowne, że wielu liderów świeckich pogratulowało mu poczucia odpowiedzialności. Premierom i prezydentom łatwo się tu wykazać empatią. Doskonale wiedzą, co to znaczy szefować wielkim instytucjom, jakie to są przeciążenia, ciemne noce duszy.

Ale nie tylko politykom spodobała się decyzja Benedykta. Za godną szacunku uznało ją też wielu ludzi, nie tylko katolików, z bardziej pragmatycznym, zadaniowym podejściem do życia. Ta grupa raczej nie oczekuje od liderów poświęcania się bez względu na okoliczności. Wyżej cenią kapitana potrafiącego uratować statek, niż honorowo idącego z nim na dno.

Oczywiście prawo kościelne dopuszcza zrzeczenie się przez papieża jego urzędu (kanon 332). Ale zawsze pozostaje kwestia obyczaju, pewnej kultury korporacyjnej. Bo co zgodne z prawem, może być niezgodne z oczekiwaniami zainteresowanych. To jest na razie sprawa otwarta, ale bardzo ciekawa i ważna dla przyszłości instytucjonalnej Kościoła rzymskiego. Po raz pierwszy w nowożytnej historii Kościoła otrzymujemy sygnał, że można nie być papieżem aż do śmierci. A do tego przez wieki przywykły rzesze katolickie w całym świecie. Z tego czerpały jakieś poczucie ciągłości, to był dla nich wzór lojalności względem Kościoła. Nagle okazało się, że papież, tak jak królowa Beatrycze, może odejść, kiedy uzna to za stosowne. W tym sensie abdykacja Benedykta jest jak ściągnięcie świętej figury z piedestału. To akt demontażu hieratycznego papiestwa, dość zaskakujący u tradycjonalnego konserwatysty. Posunięcie sekularyzacyjne, odczarowanie papiestwa.

A skoro tak, to można wrócić do pytań o rolę papiestwa w Kościele i świecie współczesnym. Uchyla się furtka przed kościelnymi demokratami. Tymi, którzy chcą mniej watykańskiej pompy. Mniej papieża w kuriozalnych butach, w trydenckich wdziankach i czapeczkach, mniej napuszonej retoryki i biskupów celebrytów. A więcej kolegialności, rzetelnej debaty o stanie katolicyzmu, więcej skutecznego zarządzania Watykanem i Kościołem lokalnym.

Zachwyty nad dziełami teologicznymi i encyklikami papieża Ratzingera to rzecz niszowa. Nie po nich będzie się w realnym, także pozakościelnym, świecie oceniało ten pontyfikat. Bo co realnie zmieniły ośmioletnie rządy Benedykta? Generalnie przyniosły więcej wpadek wizerunkowych, więcej zakłopotania tym, co się dzieje w Watykanie, niż sukcesów, o których mówiłby z uznaniem świat, a nie tylko kościelna biurokracja.

Dobry papież, zły Watykan

Karol Wojtyła czy wcześniej Jan XXIII (Giuseppe Roncalli) byli ulubieńcami mediów świeckich. Nie można tego powiedzieć o Ratzingerze. Jego pontyfikat zbiegł się z rewolucją internetową. Nie tylko w Kościele zabrakło wyczucia, jak przełomowa jest ta zmiana. Ale stare kościelne nawyki sekretności, pustej informacyjnie nowomowy kościelnej, pychy prałatów i proboszczów pouczających ludzi, jak mają żyć, dodatkowo utrudniały nawiązanie kontaktu z pokoleniem Internetu i wolności słowa. W końcu Benedykt dał się namówić na „ćwierkanie” w Internecie.

Wcześniejszych strat wizerunkowych już jednak nie zdążył odrobić. Przypomnijmy. Nieprzejrzyste finanse banku papieskiego IOR, afera z papieskim kamerdynerem złodziejem, VatiLeaks, dokumentujące burzliwe rywalizacje personalne w kurii rzymskiej, zdjęcie przez papieża ekskomuniki (nałożonej przez Jana Pawła II) na biskupa lefebrystę, który okazał się antysemitą twierdzącym, że nie było hitlerowskiej zagłady Żydów.

Teraz we Włoszech prasa spekuluje, czego katolikom Watykan nie powiedział w związku z abdykacją. Nie powiedział rzekomo, że to właśnie przez tę watykańską fuszerkę Benedykt zdecydował: Basta! Mam dość, odchodzę. Krąży teoria, że intrygi frakcji watykańskich, bertonistów przeciwko sodanistom (od nazwisk wpływowych kardynałów), stworzyły w Rzymie atmosferę podejrzeń i zdrady nieznośną dla Ratzingera. Czarę goryczy miał jednak przelać raport trzech kardynałów, którym Benedykt polecił zbadać sprawę złodzieja dokumentów, papieskiego kamerdynera Paola Gabrielego. Może rzeczywiście kardynałowie-detektywi pokazali papieżowi kawałek prawdy o intrygach na jego dworze. Możliwe, ale kogo to tak naprawdę obchodzi w szerokim katolickim świecie i poza nim? To zgrana płyta. Puszczano ją pod Spiżową Bramą już za pontyfikatu Wojtyły. Dobry papież, zły Watykan.

Szerszy świat obchodzi, jaka jest prawdziwa kondycja moralna, organizacyjna i materialna papiestwa, jak ono sobie radzi z wyzwaniami obecnych czasów. Nawet w świecie katolickim dużo większe zainteresowanie budzi inna teoria spiskowa: że ciemne siły w Watykanie usunęły Benedykta, by zrobić miejsce dla antypapieża.

Abdykacja Ratzingera nie temu miała służyć, jednak uruchomiła tu i ówdzie katolickie szaleństwo o długiej, sięgającej średniowiecza historii szukania dowodów na walkę Szatana z Chrystusem. Dla tak myślących katolików powstaje w Kościele sytuacja niezwykle niebezpieczna, grożąca rozłamem. Będzie Kościół uznający za papieża ciągle Ratzingera, wbrew jego woli i intencjom, i inny Kościół wokół nowego papieża. Bo co z tego, że Ratzinger abdykował, że zamknie się w klasztorze i nie powie publicznie ani słowa więcej. Jego obecność będzie musiała promieniować w Watykanie, intrygować, niepokoić prałatów i pielgrzymów. Może zacznie się rodzić kult Ratzingera jako świętego za życia?

Zacinanie się watykańskiej maszynerii zarządzania to nic nowego. Tak było, jest i będzie. Jest tylko jedno skuteczne rozwiązanie: zlikwidować papiestwo i kurię rzymską w obecnej postaci. Ponieważ do tego nie dojdzie w najbliższych latach (ale za kilka dekad, kto wie?), pokażmy wyzwania na dziś. Jakie sprawy do załatwienia zostały w szufladach po Benedykcie? Nowy papież odziedziczy je po swoich poprzednikach.

Sztywny kurs

Największym wyzwaniem dla Kościoła za Benedykta XVI był kryzys pedofilski. Przyniósł niepowetowane straty wizerunkowe i materialne (z tytułu odszkodowań dla ofiar księży). Na tle pedofilskim osłabł katolicyzm w ultrakatolickiej do niedawna Irlandii, zachwiał się mocno w niemieckiej ojczyźnie Ratzingera, w USA i innych otwartych demokracjach. Tamtejsi katolicy nie chcieli trwać w Kościele o twarzy pedofila prawiącego wiernym morały.

Byłoby nieuczciwe powiedzieć, że Ratzinger nic nie zrobił w sprawie zażegnania pedofilii w Kościele. Zadekretował kościelne procedury w tej kwestii. Wielokrotnie nie tylko mówił o grzechu pedofilii, ale spotykał się z jego ofiarami (czego nie zrobił papież Wojtyła). Nadzorował dochodzenie w sprawie Meksykanina, ks. Maciela Delgado, założyciela tzw. Legionu Chrystusa. Jak się okazało, ten honorowany przez Jana Pawła II duchowny spłodził dzieci z kilkoma kobietami i wykorzystywał seksualnie młodocianych legionistów. We współczesnym świecie nic tak nie zaszkodziło nie tylko wizerunkowi, lecz po prostu samej misji Kościoła, jak seria podobnych skandali. Złe zarządzanie, błędy w komunikowaniu się z ludźmi, niechęć do reform strukturalnych, odrzucanie apeli wiernych o dopuszczenie sztucznej antykoncepcji i złagodzenie celibatu osób duchownych – wszystko nie bulwersuje dziś opinii publicznej tak bardzo, jak właśnie pedofilia w Kościele.

Nie wierzyłem, że następcą Jana Pawła będzie kardynał Ratzinger. Nie miałem racji. Po konserwatyście przyszedł znów konserwatysta. Ta linia wydaje się elicie kardynalskiej najlepszą drogą w czasach coraz większej wolności jednostek i społeczeństw. Odpowiedzią na wyzwanie kulturowe, nazwane przez Ratzingera dyktaturą relatywizmu, ma być więcej konserwatyzmu i ortodoksji. Ale czy to trafi do kogoś więcej niż do i tak już przekonanych przeciwników kultury masowej, liberalizmu obyczajowego, alternatywnych stylów życia?

Wypowiedzi Ratzingera polemiczne wobec ponowoczesności czyta się dobrze, jak wywiady rzeki sprawnych dziennikarzy ze znanymi osobami. Tylko że przesłanie jest zbyt proste, czarno-białe. Jest przydatne w wojnie kulturowej konserwatyzmu z nowoczesnością, ale wyłącza zdolność do dialogu (choć tu akurat papież w ostatnim okresie był za wejściem Kościoła na „dziedziniec pogan”, czyli za rozmową z wyznawcami wartości innych niż katolickie). Podobnie dzieła teologiczne Benedykta raczej nie odegrają takiej roli intelektualnej, jak prace największych teologów katolickich XX w. – Guardiniego, Balthasara, Rahnera, de Lubaca, Congara, Theilarda de Chardina. Ale być może w ogóle epoka wielkich teologów się właśnie kończy, tak jak kończy się epoka papieży ukształtowanych przez dramatyczną historię XX w.

Spojrzeć na świat

Nie ma to jednak większego znaczenia dla rzesz katolickich w tak zwanym Trzecim Świecie, gdzie dziś żyje najwięcej katolików rzymskich. Oni mają inne zmartwienia niż kościelni konserwatyści. Wojna kultur jest dla nich walką o dusze z dynamicznymi i bogatymi sektami chrześcijańskimi. Od mszy po łacinie ważniejsze dla nich jest utrzymanie się na powierzchni życia. Od Kościoła oczekują bardziej wsparcia w dziedzinie społeczno-ekonomicznej niż straszenia rzekomą kampanią nienawiści do krzyża i Kościoła. Tam gdzie egzystencja rozproszonych chrześcijan jest rzeczywiście zagrożona przez fanatyków muzułmańskich czy hinduistycznych, oczekują bardziej skutecznych działań dyplomacji watykańskiej.

Ktokolwiek będzie następcą Benedykta XVI, będzie konserwatystą. To wynika z tego, że kardynałowie z prawem głosowania pochodzą z nominacji konserwatywnych papieży Wojtyły i Ratzingera. Ale konserwatyzm niejedno ma imię, nawet kościelny. Konserwatywny papież z Ameryki Łacińskiej (np. Leonardo Sandri z Argentyny), z Afryki (np. Peter Turkson z Ghany), a nawet z USA (np. Timothy Dolan) albo z Kanady (np. Mark Ouellet) tym by się różnił od kolejnego papieża z Europy (np. Angelo Scoli z Włoch czy Christopha Schoenborna z Austrii), że miałby doświadczenie pozaeuropejskie. Kościelne i ludzkie.

To bardzo ważne dla przyszłości Kościoła jako instytucji globalnej. Europa jest postchrześcijańska, tu Kościół ma inne zadania. Poza Europą kwitnie bujne życie religijne, przede wszystkim islamskie, ale też chrześcijańskie. Rozprzestrzenianie się islamu w obecnym świecie jest wielkim wyzwaniem. Kiedyś to chrześcijaństwo było w globalnej ofensywie, dziś w ofensywie jest islam oraz najróżniejsze parareligijne ruchy sekciarskie, karmiące się czasem najdziwniejszymi inspiracjami (np. u nas sekta ks. Natanka w Grzechyni).

Nowy papież spoza Europy nie miałby naszych europejskich obsesji historycznych i narodowych. Byłby wolny od takiego brzemienia przeszłości. Oczywiście to mogłoby być przykre dla Europy, ale dla świata niosłoby szansę na jakąś odnowę. Nie tylko w Kościele.

Polityka 08.2013 (2896) z dnia 19.02.2013; Temat tygodnia; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Szuflady Benedykta"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną