Chavez naznaczył Amerykę Łacińską bardziej chyba niż w latach 40. i 50. Juan Domingo Peron, ludowo-wojskowy przywódca Argentyny, który wprowadzał postępowe ustawodawstwo socjalne; podobnie jak w latach 60. i 70. Fidel Castro, który rozbudzał nadzieje społecznych marzycieli na rewolucję w regionie. Różnic między nimi samymi i ich epokami jest sporo, różny jest też bilans; podobny – kaliber, wpływ na bieg zdarzeń w swoich krajach i w regionie, historyczne znaczenie.
Chavez zapoczątkował w Ameryce Łacińskiej cykl, który nazywa się czasem „lewicową falą” – chodzi o rządy, które odwołują się do mas wykluczonych, wcześniej nieobecnych, bądź słabo obecnych na politycznej scenie; o rządy, które odeszły, bądź odchodzą od neoliberalnej ortodoksji, szukają dróg inkluzji biedoty. Robią to w różny sposób i z różnym skutkiem. Inne były drogi Chaveza, inne Evo Moralesa z Boliwii, Nestora i Cristiny Kirchnerów z Argentyny, jeszcze inne – Inacia Luli da Silvy z Brazylii. Tym, co je łączyło, to postawienie w centrum polityki kwestii biedy i nierówności.
Chavez oraz zmiany, jakie zapoczątkował w Wenezueli i Ameryce Łacińskiej budziły, budzą i będą budziły mnóstwo sporów i kontrowersji. Krytycy zapamiętają przede wszystkim jego autokratyczne ciągoty i chęć zbudowania systemu etatystycznej dyktatury. Sympatycy doceniają reformy, które sprawiły, że biedni w Wenezueli po raz pierwszy mieli autentyczny dostęp do lekarza pierwszej pomocy, edukacji, taniej żywności, skromnych mieszkań. Chavez ofiarował biednym godność, sprawił, że poczuli się gospodarzami we własnym kraju – najpewniej w taki sposób będzie zapamiętany przez większość Wenezuelczyków.