W każdej chwili na Półwyspie Koreańskim może wybuchnąć wojna nuklearna – ostrzega północnokoreański Komitet ds. Pokojowego Zjednoczenia Korei. I dodaje, że w obliczu nowych sankcji oraz manewrów wojsk USA i ich „południowokoreańskich marionetek” Korea Płn. odpowie „mieczem na atak sztyletem, artylerią na atak karabinem oraz potężniejszymi precyzyjnymi uderzeniami nuklearnymi w koreańskim stylu na atak nuklearny”. Według tradycyjnie histeryczno-patetycznych oświadczeń Północy, doroczne ćwiczenia wojskowe na Południu są wstępem do najazdu. A to każe zerwać zawieszenie broni, które w 1953 r. skończyło wojnę koreańską.
Groźby nie wywołały paniki Południa, które zdążyło się już uodpornić, bo dotąd reżim Kimów straszył wielokrotnie. O ile jeszcze dwie dekady temu rzucano by się do sklepów, aby robić zapasy, to teraz seulczycy pocieszają się, że łatwiej zginąć w wypadku samochodowym niż od północnokoreańskiej bomby. Pocieszające są także analogie: ostatnio napięcia między Koreami w najgorszym wypadku kończyły się na tragicznych, ale mimo wszystko incydentach, np. zatopieniu okrętu albo ostrzale artyleryjskim spornych wysp. Właśnie takich prowokacji mieszkańcy Południa obawiają się teraz najbardziej.