O tym, że Cypr potrzebuje ratunku, wiadomo było od dawna. Jednak akurat ta wyspa miała sprawić zdecydowanie mniej problemów niż Portugalia, Irlandia czy Hiszpania, o Grecji nawet nie wspominając. Cypryjski kryzys, którego źródłem okazał się przerośnięty system bankowy, powinien zostać załatwiony szybko i bezboleśnie dla strefy euro. Stało się jednak inaczej.
Małym Cyprem zainteresowały się giełdy na całym świecie, a dalsze losy pakietu ratunkowego wzbudzają ogromną nerwowość w stolicach strefy euro. Jednak europejscy przywódcy są sami sobie winni, bo kontrowersyjnymi pomysłami doprowadzili do takiej eskalacji. Zdecydowali o naruszeniu podstawowej unijnej zasady, która do tej pory stosunkowo skutecznie chroniła banki nawet w najbardziej dotkniętych kryzysem krajach przed utratą płynności. Gwarancja depozytów do wysokości 100 tys. euro pozwoliła uniknąć panicznego wycofywania oszczędności, czyli tzw. runu na banki. Co ważne, dotychczas żaden pakiet ratunkowy tej żelaznej reguły nie naruszył.
W przypadku Cypru jednak zdecydowano się na krok bez precedensu. Można zrozumieć obłożenie specjalnym podatkiem depozytów powyżej 100 tys. euro, zwłaszcza że wiele spośród nich należy nie do Cypryjczyków, a cudzoziemców – przede wszystkim bogatych Rosjan, którzy do takich pieniędzy doszli niekoniecznie w legalny sposób. Oburzenie prezydenta Władimira Putina jest w takiej sytuacji po prostu śmieszne. Powinien on raczej zainteresować się, dlaczego tak duże sumy jego obywatele wytransferowali do cypryjskich banków i czy wcześniej zapłacili od nich w Rosji należne podatki.
Jednak także od oszczędności poniżej 100 tys. euro ma zostać pobrany specjalny podatek w wysokości 6,75 proc.