Czy kraj o bardzo wysokim poziomie życia, z rozwiniętym społeczeństwem obywatelskim, cieszący się tradycją najstarszego parlamentaryzmu, może stać się państwem autorytarnym? Otóż może. Dzięki odpowiedniej ideologii z domieszką humanizmu i postępu. W tej roli znakomicie sprawdza się chłodny, północnoeuropejski feminizm, który już dawno stracił powiązania z emancypacją kobiet.
Kary za płatny seks
Pojawiają się dwulicowe zakazy, niemożliwe do wyegzekwowania, wymiar sprawiedliwości działa wybiórczo, społeczeństwo organizuje ochotnicze patrole bojowników ze złem, a rząd szykuje się do wprowadzenia cenzury w internecie. Islandia zsuwa się po równi pochyłej ku autorytaryzmowi według klasycznego w takich przypadkach scenariusza, z poprawką na skandynawską niechęć do rozlewu krwi i wyrażania emocji.
W 2008 r. Islandia przeżyła poważny kryzys gospodarczy. Upadły wszystkie trzy tamtejsze banki. Potem z powodu problemów ekonomicznych rząd musiał się podać do dymisji. W 2009 r. premierem została siwowłosa lewicowa feministka Jóhanna Sigurdardóttir – pierwsza w historii Islandii kobieta na tym stanowisku, a także pierwszy premier na świecie o otwarcie homoseksualnej orientacji. Johanna Sigurdardóttir weszła w rolę ajatollaha Chomeiniego autorytarnego feminizmu.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 12/13 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 25 marca 2013 r.