Widzieli się już raz, ale tylko przez kwadrans, przed trzema laty. Lena Formanowicz nie może dziś sobie przypomnieć ani jego twarzy, ani w ogóle tego, że on tam był. Co powinna mu teraz powiedzieć? Nie wie, choć przecież zdaje sobie sprawę, że gdyby nie Horst Hoffmann, od trzech lat nie byłoby jej wśród żywych. Spotykają się w lokalu. 22-letnia Lena Formanowicz chce podziękować. Powinna to zrobić dawno temu, ale potrzeba jej było tyle czasu. Przyniosła bukiet kwiatów i butelkę alkoholu, żeby nie przyjść z pustymi rękami. Jednak o tym, ile dla niej znaczy to spotkanie, świadczy nie tyle prezent trzymany w ręku, ile tatuaż na przedramieniu: są tam dwa chińskie znaki, jeden oznacza życie, a drugi szczęście, i jest też data: 5.12.09.
Tamtego dnia Hoffmann wyciągnął ją z płonącego samochodu. Próbował uratować też jej przyjaciółkę Jessicę, ale nie zdążył. W ciągu tego kwadransa przy zjeździe z autostrady ryzykował życie. Zahamował, zamiast jechać dalej, rzucił się na pomoc, zamiast tylko się gapić, a gdy bak eksplodował, żar buchnął mu w twarz.
Ostatnie 15 minut
Potem ukazała się o nim tylko krótka notatka w lokalnej gazecie, gdy dostał od władz landu Nadrenia Północna-Westfalia medal za uratowanie życia. Tylko tyle. Takich historii z happy endem i medalem za ratunek jest wiele. A przecież trzeba by doliczyć jeszcze i te przypadki, gdy nie wręczono medalu, bo nie było happy endu. Ponieważ niebezpieczeństwo okazało się większe, niż szansa ratunku. Na przykład wtedy, gdy ludzie próbujący ratować ofiary wypadku na autostradzie, sami dostali się pod kola rozpędzonego samochodu. Albo jak w szczególnie wzruszającym wypadku z ostatnich dni, kiedy siedmioletni chłopczyk próbował ratować pięcioletniego kolegę, pod którym załamał się lód na stawie – i sam utonął.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 14 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 8 kwietnia 2013 r.