Jeroen de Graaf z Amsterdamu jest zadeklarowanym zwolennikiem monarchii. W szafie ma już przyszykowany pomarańczowy kapelusz, pomarańczowy szal, bluzę, spodnie, a nawet pomarańczowe buty. Od lat w tych królewskich kolorach (jak większość Holendrów) celebruje narodowe święta. Nie inaczej będzie 30 kwietnia, gdy królowa Beatrycze odda w Amsterdamie władzę swojemu 46-letniemu synowi.
Monarchini ogłosiła abdykację już 28 stycznia, w dniu swoich 75 urodzin. W odróżnieniu od innych europejskich monarchii holenderscy władcy robią miejsce dla swoich następców na długo przed własną śmiercią. Beatrycze poszła w ślady swojej matki, królowej Juliany, która w 1980 r., również pod koniec stycznia, poinformowała, że jeszcze za życia przekaże władzę swojej córce.
I tym razem wszystko odbędzie się zgodnie z wielowiekową tradycją, choć w Holandii król nie jest koronowany, ale zaprzysięgany i wynoszony na tron. Od 1848 r. rządy panującej do dziś dynastii Orange-Nassau są symboliczne, ograniczone przez system monarchii konstytucyjnej. Od ubiegłego roku monarcha nie jest nawet formalnie angażowany w tworzenie nowego gabinetu po wyborach. Nadal jednak pozostaje głową państwa i członkiem rządu.
Podczas zbliżających się uroczystości nie zabraknie jednak takich królewskich insygniów, jak korony czy berła. Najpierw królowa podpisze dokument abdykacji na rzecz syna, a następnie Wilhelm-Alexander złoży przysięgę wierności konstytucji przed deputowanymi połączonych Izb Stanów Generalnych. Zapewni ich też, że będzie wiernie wypełniał swoje królewskie obowiązki. Deputowani z kolei przysięgną respektować prawa króla i jego nietykalność. Choć ceremonia odbędzie się w amsterdamskim Nowym Kościele (Nieuwe Kerk), nie będzie miała charakteru religijnego.
Na koniec król Wilhelm-Alexander i jego żona, królowa Maxima, przepłyną paradną łodzią kanałami Amsterdamu i pokażą się poddanym na balkonie królewskiego pałacu.