Po lutowych wyborach parlamentarnych, w których największe poparcie uzyskał centrolewicowy sojusz Pier Luigi Bersaniego (PD), do dzisiaj nie udało się zmontować rządu. Bersani nie chce nawet myśleć o współrządzeniu z Ludem Wolności Silvio Berlusconiego (PdL), a z kolei Beppe |Grillo i jego Ruch Pięciu Gwiazdek odrzuca wszelkie propozycje współpracy z Bersanim. Dlatego od blisko dwóch miesięcy trwa powyborczy pat. Pojawiły się już dowcipy, że pod tym względem Włochy mogą dogonić Belgię, której bez rządu udało się funkcjonować ponad półtora roku.
Jeszcze kilka tygodni temu prezydent Giorgio Napolitano zapowiadał, że do końca swojej pierwszej kadencji pomoże sformować rząd. Próbował. Powołał dwie komisje mędrców, w których skład weszli deputowani ze wszystkich partii. Pierwsza komisja miała przygotować propozycję zmiany prawa wyborczego, tak aby w przyszłości uniknąć podobnego do dzisiejszego impasu i omówić najniezbędniejsze reformy. A druga zaproponować rozwiązania gospodarcze, które pomogłyby Włochom wyjść z trwającej od wielu miesięcy recesji. Niestety, próby prezydenta nie przyniosły sukcesu.
Liczono więc, że nowemu prezydentowi ta sztuka się uda, ale i tu włoscy politycy nie potrafili się dogadać. W głosowaniach przepadł Franco Marini, który miał być wspólnym kandydatem PD i PdL, potem nie udało się wybrać zaproponowanego przez Bersaniego byłego premiera i szefa Komisji Europejskiej, Romano Prodiego. Deputowani obu partii, a szczególnie PD, wcale nie głosowali po myśli swoich szefów, przez co trudno było zyskać większość. Po kilku dniach i pięciu próbach wybrano nowego-starego prezydenta. Szanse na to, że Napolitano poradzi sobie teraz, jeśli nie dał rady wcześniej, są minimalne.
Pat w wyborach parlamentarnych, pat w wyborach prezydenckich, coraz słabsze wskaźniki gospodarcze i coraz gorsze nastroje w społeczeństwie. Włochy toną.
Reklama