Niemal w każdym kraju pojedynki piłkarskie przypominają zmagania z odwiecznym wrogiem. Potężny FC Bayern – 23 mistrzostwa Niemiec w ciągu 50 lat istnienia Bundesligi – i naprzeciwko Borussia, mistrz tylko ośmiokrotny. I takie są proporcje szans, choć sympatie są chyba po stronie dortmundczyków. To odruch solidarności z underdogiem podgryzanym przez przewodnika stada.
Oba kluby to legenda i twardy biznes. Prezydentem Bayernu i przewodniczącym rady nadzorczej jest Uli Hoeness. W radzie klubu zasiada były premier Bawarii – Edmund Stoiber. Natomiast w Borussii Dortmund – obecny kandydat SPD na kanclerza Peer Steinbrück. Zatem geografia polityczna pojedynku na Wembley jest wyraźna. Chadecka Bawaria przeciwko socjaldemokratycznemu Zagłębiu Ruhry.
Historia jest nieco bardziej pokrętna. Borussia ma co prawda największy stadion piłkarski Niemiec, a nawet – według londyńskiego „Timesa” – najlepszy stadion świata. Jednak pod każdym względem jest młodszym partnerem Bayernu. Ma 500 fanklubów zrzeszających 25 tys. sympatyków, głównie z węglowego kotła w Westfalii, podczas gdy Bayern ma 3 tys. klubów i ćwierć miliona fanów w całych Niemczech. W dodatku wśród kibiców Dortmundu są prawicowi chuligani z pruskiego frontu. W 1983 r. „Stern” bił na alarm przed neonazistami Borussii. Dziś udało się ich spacyfikować. Choć na meczach ze znienawidzonym Schalke 04 nadal słychać pieśni o likwidacji wroga. Ale w każdy Wielki Piątek klub organizuje bieg ku pamięci zamordowanego przez nazistów stróża stadionu Borussii – antyfaszysty Heinricha Czerkusa.