Tegoroczny konkurs Eurowizji, odbywający się w Malmö, rozpalił wyjątkowe namiętności dyplomatyczne. Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Rosji, oskarżył organizatorów, że ukradli punkty, które od widzów z Azerbejdżanu należały się rosyjskiej piosenkarce Dinie Garipowej. Podczas wizyty w Moskwie Elmar Mammadjarow, szef azerbejdżańskiej dyplomacji, potwierdził, że Garipowa powinna od jego kraju dostać 10 pkt, jednak z nieznanych powodów ani jeden nie powędrował na jej konto.
Rosjanka zajęła ostatecznie piąte miejsce i punkty z Kaukazu nie zmieniłyby jej pozycji, co obu ministrom nie przeszkodziło potępić „tego oburzającego postępowania”, którego „nie można pozostawić bez odpowiedzi”. Prezydent Ilham Alijew rozkazał wszcząć dochodzenie, które wyjaśni, czy to w Baku nie doszło do jakiegoś błędu, a może wręcz manipulacji. Na takie śledztwo ochotę miałby także Aleksander Łukaszenka, który narzeka na brak głosów... z Rosji. W tym roku Rosjanie nie dali Białorusi ani jednego punktu, oddając maksimum Azerbejdżanowi.