Partia, która wygrała wybory parlamentarne w Bułgarii, domaga się ich unieważnienia. Według Obywateli na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii (GERB), prokuratura złamała ciszę wyborczą, bo 11 maja, dzień przed elekcją, ujawniła, że w należącej do polityka GERB drukarni znaleziono 350 tys. kart do głosowania. To miało znacząco obniżyć wynik zwycięskiego ugrupowania, które umieściło tylko 97 deputowanych w 240-miejscowym parlamencie, czyli za mało, by rządzić samodzielnie. Na enuncjacji prokuratury skorzystać miała partia turecka i nacjonaliści, którzy wspólnie z socjalistami zablokowali centroprawicy drogę do władzy.
Bojko Borisow, do niedawna premier (obalony w lutym po masowych protestach ulicznych), a także najbarwniejszy bułgarski polityk i lider GERB, zrezygnował tym razem z tworzenia rządu, m.in. dlatego, że nie wyobrażał sobie koalicji z jawnie antyeuropejskimi nacjonalistami z partii Ataka.
O ważności wyborów rozstrzygnie trybunał konstytucyjny, ale nawet za kilka miesięcy. Do tego czasu będą prawdopodobnie rządzić socjaliści, którzy po ustąpieniu Borisowa dostali misję budowy gabinetu i obiecali rząd technokratycznych fachowców. Wiadomo, czym będą się zajmować: Bułgaria niewiele skorzystała na unijnym członkostwie, jedna piąta obywateli żyje w biedzie, pensje są najniższe w Unii, a bezrobocie najwyższe od ośmiu lat.