Jeśli zainwestujesz 500 tys. euro w nieruchomość bądź 2 mln w bony skarbowe, dostajesz automatycznie prawo pobytu w Hiszpanii. Dotychczas, aby się o nie starać, trzeba było spełniać liczne warunki: pracować tu i płacić ubezpieczenie albo choćby przebywać większą część roku. Teraz – dla inwestorów – Hiszpania stoi otworem. W ten sposób rząd chce się jakoś uporać z problemem 3,4 mln pustostanów, które czekają na nabywców. Póki w 2008 r. nie pękła bańka na rynku nieruchomości, Hiszpania budowała więcej domów i mieszkań niż Niemcy i Francja razem wzięte. Po fakcie okazało się, że trochę na wyrost. Dziś na samych Hiszpanów nie ma co liczyć, oni raczej tracą domy, których nie są w stanie spłacić. Władze po cichu liczą na Rosjan (wiele biur sprzedaży nieruchomości domalowało szyldy cyrylicą) i Chińczyków. Bardzo aktywni są tu Norwegowie i, tradycyjnie, Brytyjczycy. A taka okazja może się nie powtórzyć: ceny w ciągu 5 lat spadły nawet o 40 proc.