Marek Ostrowski: – Objeżdża pani miasta europejskie, teraz akurat Warszawę, i urządza dialog z obywatelami. Co pani chce osiągnąć?
Viviane Reding: – Ze wskazań Eurobarometru wynika, że większość mieszkańców Unii czuje się Europejczykami, ale jedna trzecia z nich nie umie powiedzieć, co to znaczy. Ludzie chcą wiedzieć więcej. Jako polityk luksemburski przywykłam do dialogu, trzeba tłumaczyć Unię ludziom, posłuchać ich, a nie przyjeżdżać z przemówieniami i czekać na oklaski. Typowy polityk nie jest wychowany w ten sposób. Zaczęłam od krajów trudniejszych, pierwsze spotkanie zorganizowałam na południu Hiszpanii, gdzie młodzi ludzie są naprawdę zdesperowani, nie mają pracy.
Unia była projektem elit. Gdyby poddawano ją referendom narodowym, cały projekt upadłby już na początku.
Jako Luksemburka nie zgadzam się z taką tezą. Na początku lat 50. doskonale wiedzieliśmy, czego chcemy. Nasz kraj był nie tylko okupowany, ale i anektowany przez nazistów. Pewnie nie wiecie, że po Polakach Luksemburczycy w II wojnie światowej ponieśli najwięcej ofiar – w proporcji do liczby ludności. Wiedzieliśmy, że jeśli chcemy zachować język, kulturę, niepodległość – musimy szukać sił w Europie zjednoczonej.
Jednak projekt konstytucji europejskiej upadł.
W Luksemburgu głosowaliśmy za. Co więcej, premier twardo połączył los rządu z wynikiem głosowania. Powiedział jasno: chcę ściślejszej Unii. Ogromnie jestem zadowolona, że Polska znalazła się w Unii, bo szukam sojuszników większej integracji i mam nadzieję, że w was ich znajdę.
Ale w Unii jest pani w mniejszości.