To nie jest zwykły poród, nawet jak na królewskie warunki. Narodzinom żadnego innego następcy tronu nie towarzyszyło takie graniczące z histerią zainteresowanie, jak planowanemu przyjściu na świat kolejnego członka brytyjskiej monarchii, potomka Williama i Katarzyny.
Media, szczególnie brukowe, nakręciły wokół tego wydarzenia atmosferę sensacji. Blichtr monarchii to jedno, ale równie ważne mogą okazać się korzyści ekonomiczne. Ciąża księżnej Katarzyny ma przynieść brytyjskiej gospodarce przynajmniej kilkaset milionów funtów. Trochę dzięki turystyce, bo tysiące gości z całego świata chce się znaleźć fizycznie blisko „porodu stulecia”, a rosnącą ekscytację podchwytują media i tak koło się zamyka. Przychody mają jednak rosnąć głównie dzięki fali zakupów, bo Zjednoczone Królestwo szykuje się na wielką imprezę. Wydaje się, że wielu uległo zbiorowemu wrażeniu, że na ich oczach rozwija się bajka jak z filmów Disneya. Tym bardziej że historia Katarzyny jest lansowana na współczesną wersję Kopciuszka.
Polowanie na księcia
Chociaż księżna jest często przedstawiana jako normalna dziewczyna z ludu, to jej rodzice są w rzeczywistości milionerami. Stać ich było na czesne w elitarnych szkołach. Marlborough College, do którego uczęszczała przyszła księżna (a także między innymi Eugenia, wnuczka Elżbiety II), to wydatek rzędu 30 tys. funtów (ok. 150 tys. zł) rocznie. Tyle samo kosztuje Eton, gdzie z kolei uczył się książę, a jego dawna podstawówka Ludgrove School w Berkshire pod Londynem liczy sobie niemal 8 tys. funtów za semestr. W sumie najbardziej opłaca się poznać na uniwersytecie – szkocka uczelnia St.