Pod koniec maja czar Beppe Grillo prysł jak mydlana bańka. W wyborach lokalnych Ruch poniósł klęskę, tym boleśniejszą, że właśnie w terenie, gdzie organizacje obywatelskie mają ogromne pole do popisu, grillini liczyli na największe wsparcie. Na przykład w Rzymie, gdzie w lutym Ruch otrzymał aż 27 proc. głosów, a na wiec Grillo przybyło 800 tys. fanów, poparcie spadło o ponad połowę – do 12 proc.
Wiele wskazuje na to, że to dopiero początek katastrofy. Naród na poczynania Grillo zobojętniał.
4 lipca parlamentarzyści Ruchu triumfalnie wylegli przed Izbę Deputowanych z ogromną kopią czeku na 1 570 000 euro, by świętować Dzień Restytucji. Parlamentarzyści Ruchu zgodnie z własnym programem wyborczym zwrócili państwu tę część swoich pensji, która przekroczyła 2,5 tys. euro netto miesięcznie. Poza tym oddali niewykorzystaną część diet i zwrotu kosztów, którą pozostali parlamentarzyści w majestacie prawa chowają sobie do kieszeni. W ten sposób statystyczny poseł Ruchu oddał państwu zaoszczędzone w ciągu trzech miesięcy 10 tys. euro. Mało tego. Ruch jako jedyne ugrupowanie polityczne oddał też państwu 42 mln euro otrzymane w ramach zwrotu kosztów kampanii wyborczej.
Ta szlachetna, nagłośniona we wszystkich włoskich mediach inicjatywa, w której po raz pierwszy w historii Italii wybrańcy narodu zwracają państwu część swoich faraońskich apanaży (ok. 14 tys. euro miesięcznie), sądząc z sondaży i vox populi w ogóle nie obeszła Włochów. Elektorat odwrócił się od Grillo plecami i jak niepyszny wrócił tam, skąd przyszedł: do Silvio Berlusconiego i centrolewicy, czyli do wydawałoby się ze szczętem skompromitowanego politycznego establishmentu.