Demokracja próbuje się odmładzać. Gdy na przełomie XIX i XX w. trafiła pod strzechy, minimalny wiek uprawniający do głosowania niemal wszędzie wynosił 21 lat. Na kolejną zmianę trzeba było czekać do końca drugiej wojny światowej. Wtedy większość demokracji na świecie dopuściła do urn 18-latków. Amerykanie zrobili to dopiero w 1971 r. po doświadczeniach wojny wietnamskiej, kierując się logiką, że jeśli 18-latek może oddać życie jako żołnierz, to dlaczego nie miałby oddawać głosu jako obywatel? W tej kuracji odmładzającej lato 2013 r. może być od dawna wyczekiwanym przełomem.
Pod koniec czerwca edynburski parlament postanowił, że 16-latki wezmą udział w referendum, które w przyszłym roku może zadecydować o niepodległości Szkocji. Wbrew Londynowi do takiej zmiany parli szkoccy nacjonaliści, którzy są przekonani, że nastolatki zagłosują za rozwodem z Anglikami. W lipcu irlandzcy posłowie zdecydowali się poddać pod referendum obniżenie minimalnego wieku wyborczego do lat 16.
Niewiele brakowało, a również węgierskie 16-latki byłyby już dziś wyborcami. Dwa lata temu Budapeszt w ostatniej chwili wycofał się z tego pomysłu, m.in. z obawy, że najbardziej skorzystaliby na tym Romowie.
Co kraj, to inna motywacja. Jedni argumentują, że nie ma powodu, aby ograniczać komuś prawa człowieka tylko dlatego, że urodził się za późno. Inni wspierają się fizjologią: 16-letni mózg ma już w pełni rozwiniętą funkcję logicznego rozumowania (choć rozwój emocjonalny trwa jeszcze parę lat). Często w grę wchodzi czysta kalkulacja polityczna, gdy w grupie 16- i 17-latków widzi się swoich potencjalnych wyborców. Ale najwięcej emocji wzbudza dziś inna przyczyna obniżania wieku minimalnego – to rosnąca w siłę gerontokracja, władza starszych.
Amerykańscy korespondenci już na początku lat 60.