Atak pod Damaszkiem, niewykluczone, że z użyciem sarinu, nie przekreśla faktu, że rozbrojenie chemiczne jest jednym z największych sukcesów społeczności międzynarodowej. Do rozbrojenia skłonił przede wszystkim lęk przed odwetem, łatwym z racji względnej prostoty produkcji trujących środków bojowych. Dlatego 20 lat temu nawet mocarstwa przystąpiły do konwencji, która zakazała używania m.in. gazów bojowych na polu walki, a także ich wytwarzania i przechowywania. Konwencję podpisało już 189 państw (ostatnia w maju dołączyła Somalia), z czego tylko Birma i Izrael jej nie ratyfikowały.
Za to żadnego podpisu nie złożyły Angola, Egipt, Korea Płn., Syria i niedawno powstały Sudan Płd. Nic nie wiadomo o zapasach północnokoreańskich, ich składzie i rozmiarze, może być w nich nawet 5 tys. ton, czyli aż 7 proc. całej broni zgłoszonej przez państwa będące stronami konwencji. Egipt zapowiada, że jej nie podpisze, dopóki Izrael nie zrezygnuje z programu zbrojeń jądrowych, i dlatego nadal utrzymuje instalacje zdolne wytwarzać broń chemiczną. Właśnie z Egiptu niezbędną technologię otrzymała przed laty m.in. Syria, która może produkować nawet kilkaset ton gazów bojowych rocznie, w tym parzącego iperytu oraz powodujących paraliż tabunu, sarinu i wielokrotnie groźniejszego gazu VX.
Dotąd strony konwencji unieszkodliwiły niecałe 80 proc. swoich trujących arsenałów. Np. tej wiosny resztek swojego gazu musztardowego pozbyła się Libia, jednak główni posiadacze broni chemicznej – Irak, Japonia, Rosja i USA – będą się jej pozbywać latami, np. Japonia do początku lat 20.