Częste obcowanie ze śniegiem sprawiło, że Inuici używają kilkudziesięciu słów na jego określenie. Z podobnych powodów Norwegowie mają bogate słownictwo okołoalkoholowe. Na przykład julebord to taki norweski przedświąteczny „śledzik”. Tradycja wymaga, aby pracodawca zapłacił za wynajem restauracji, jedzenie i picie. Pracownicy się integrują, czasem aż do białego rana. Policja co roku ma w związku z tym ręce pełne roboty: organizuje nocne kontrole kierowców, z zamykaniem autostrad włącznie. Jak pokazują statystyki, to właśnie przed świętami najwięcej Norwegów traci prawo jazdy. Julebord często nie kończy się w restauracji, przechodząc płynnie w inną tradycję – nachspiel, jakby dalszy ciąg imprezy, zazwyczaj już bardziej prywatny. Swoje zasady ma też picie weekendowe – helgefylla.
Trochę się to kłóci z wizerunkiem państwa z ograniczanym dostępem do alkoholu. Ale nawet Norwegia się zmienia. W 1996 r. zniesiono tu dotychczasową państwową kontrolę dystrybucji i importu alkoholu. Uchował się tylko pełny monopol na jego sprzedaż detaliczną. Teraz również i to ograniczenie może zniknąć. Przed wyborami do parlamentu, które odbędą się 9 września, prawicowe partie prześcigają się w obietnicach liberalizacji dostępu do napojów wyskokowych.
Prowadząca w sondażach Partia Konserwatywna chce pozwolić na sprzedaż alkoholu w sklepach spożywczych. Przynajmniej w tych powiatach, gdzie nie ma sklepów monopolowych. Partia Postępu, która zapewne z konserwatystami utworzy rząd, idzie jeszcze dalej. Jeden z jej liderów nieco prowokacyjnie domaga się likwidacji 30 różnych obostrzeń, m.