Zamiast zapowiadanego pojedynku, ostrej wymiany argumentów i punktowania przeciwnika, niedzielna debata telewizyjna kandydatów przypominała uprzejmą pogawędkę, pozbawioną niespodzianek i osobistych wycieczek. Temperatura politycznego życia w Niemczech jest zresztą znacznie niższa niż w Polsce - wyborcy nie ekscytują się „wojenkami na górze”, wolą natomiast znać odpowiedzi na pytania: czy będę musiał szukać dodatkowej pracy, by przeżyć bez długów do pierwszego? Czy moje dziecko znajdzie miejsce w przedszkolu? Czy emerytura starczy mi na życie? Jak będzie wyglądała moja starość?
I podczas gdy CDU proponuje „iść sprawdzoną drogą sukcesywnych zmian”, to SPD zapowiada znaczące reformy w systemie socjalnym państwa, czując się odpowiedzialna – jak podkreślił w niedzielę Peer Steinbrück – za błędy, które ujawniły się w działaniu Agendy 2010; pakietu reform, wprowadzonych za rządów Gerharda Schrödera. Dotyczyły one m.in. służby zdrowia, systemu podatkowego i emerytalnego. Zrewolucjonizowały niemiecki rynek pracy, tworząc m.in. sektor niskopłatnych zajęć.
Niemiecka gospodarka nabrała rozpędu, ale jednocześnie zasobne do tej pory społeczeństwo, zaczęło się rozwarstwiać. Rosnąca liczba pracowników bez stałego etatu, o niskich zarobkach, które przestały wystarczać na utrzymanie rodziny, stworzyła klasę „nowobiednych”. „Potrzebujemy ustalenia minimalnej stawki godzinowej za pracę” – orzekli zgodnym chórem politycy, tyle – co powtórzyła podczas debaty Angela Merkel - jej partia uważa, że w tej sprawie przedsiębiorcy powinni dogadywać się bezpośrednio ze związkami zawodowymi. Rywal z SPD zapowiedział tymczasem odgórną regulację: wprowadzenie stawki 8,50 euro za godzinę.