Poseł rzymski Gajusz Popiliusz Lenas przybył do Aleksandrii, by spotkać się tam z królem Antiochem. Był 168 r. p.n.e. Antioch, władca Syrii, podbił właśnie ptolemejski Egipt, a wcześniej Cypr. Rzym był wściekły i nie chciał zaakceptować nowych aneksji Syryjczyka. Ten czuł się jednak mocny i z uśmiechem na twarzy wyszedł przywitać posła. Popiliusz Lenas bezceremonialnie wręczył mu pismo od senatu, kijem na piasku narysował okrąg wokół króla i zakazał mu z niego wychodzić, dopóki nie odpowie na propozycje Rzymu. Jest to pierwszy w polityce międzynarodowej znany przypadek zastosowania linii. Nie czerwonej, jaką wyznaczył Baszarowi Asadowi prezydent Barack Obama w sprawie broni chemicznej, ale – jak się okazało – znacznie bardziej skutecznej. Zaskoczony Antioch przystał bowiem na żądania senatu i wkrótce opuścił Egipt.
Obama mógłby się sporo nauczyć od swojego poprzednika Johna F. Kennedy’ego. Gdy w październiku 1962 r. wybuchł kryzys kubański, Kennedy postawił sprawę jasno: „Każdą rakietę z ładunkiem nuklearnym, wystrzeloną z Kuby w kierunku któregokolwiek państwa na półkuli zachodniej, uznamy za atak Związku Radzieckiego na Stany Zjednoczone wymagający pełnego odwetu”. Moskwa tej linii nie przekroczyła i po 13 dniach wycofała rakiety z Kuby.
1.
W obu przypadkach nie chodziło o samo użycie siły, ale o groźbę jej użycia, na tyle silną, aby odstraszyć przeciwnika, nie brudząc sobie rąk. Wszak rzymskie legiony były daleko od Egiptu, a Kennedy przedkładał jednak uciechy życia nad Wzajemne Gwarantowane Zniszczenie. Tym, co łączy tych dwóch polityków i mocarstwa, które za nimi stały, jest świadomość własnej potęgi, o czym byli przekonani ich adwersarze. Zabrakło jej nie tylko Obamie w sprawie Syrii, ale również wszystkim amerykańskim prezydentom po zakończeniu zimnej wojny.