Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Izrael, Sikorski, wstyd

Wolontariusz "zagrożeniem dla bezpieczeństwa"

Kamil Qandil, młody wolontariusz Polskiej Akcji Humanitarnej, siedzi od 2 września w areszcie, niedaleko lotniska Ben Guriona w Tel Awiwie. Zakazano mu ponownego wjazdu do Izraela, informując, że stanowi „zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela“ i będzie odesłany do Polski.

Odmówił. Walczy o prawo wjazdu do Izraela przed sądem. Sąd pierwszej instancji przychylił się do decyzji służb bezpieczeństwa Izraela. Qandil odwołał się od tej decyzji i w środę jego sprawę ma rozpatrzyć Sąd Najwyższy. Nie wie, jak ma się bronić, bo podstawy zarzutów nie są znane. Józef K. w „Procesie“ też nie wiedział, na jakiej podstawie został oskarżony.

Izraelska bezpieka nic na Qandila nie ma – nawet nie może pleść, że jest aktywistą, walczącym piórem i słowem z okupacją terytoriów palestyńskich. Nie jest. Jako pracownik organizacji humanitarnej Qandil pomagał odbudowywać cysterny na terenach okupowanych, żeby Palestyńczycy mogli w nich zbierać deszczówkę (region cierpi na niedostatek wody, a jej źródła niemal w całości kontroluje okupant). Miał wszystkie niezbędne pozwolenia na taką działalność – w tym izraelską wizę pracowniczą ważną do kwietnia 2014 r. Wyjechał na krótko do Polski i gdy wracał do pracy, poinformowano go, że stanowi zagrożenie.

„Zagrożenie“, jakie Qandil rzekomo stanowi dla Izraela ma szczególny charakter – i mówi ono wiele nie o nim, lecz o dzisiejszym Izraelu. Dziadkowie Qandila ze strony ojca byli uchodźcami palestyńskimi z 1948 r. Jeden z przesłuchujących Qandila bezpieków próbował uzyskać potwierdzenie, że Qandil zna język arabski. Nie zna. Bezpiek nie dawał wiary – myślał, że Qandil udaje. Swoją drogą byłoby interesujące poznać nieoficjalną motywację zatrzymania. Bo pół-Palestyńczyk? Czy może pomocnik okupowanej społeczności z organizacji humanitarnej, która dała się okupantowi we znaki? Każda z odpowiedzi wystawia kiepskie świadectwo Izraelowi jako państwu zinstytucjonalizowanej ksenofobii.

Reklama