Kilka tygodni przed aresztowaniem przewodził kiczowatemu show w Termopilach. Tradycyjnie w rocznicę słynnej bitwy sprzed prawie 2,5 tys. lat pod pomnikiem króla Sparty Leonidasa zebrało się kilka tysięcy członków Złotego Świtu. Ubrani w wysokie glany, bojówki moro i czarne koszulki wymachiwali greckimi flagami, walili w bębny, odpalali race, na komendę milkli lub skandowali podniosłe hasła. Z płonącymi pochodniami w rękach utworzyli wielki żywy meander, przypominający hitlerowską swastykę symbol ugrupowania. Wśród głośnych oklasków na scenę wszedł niski szpakowaty mężczyzna ze sporą nadwagą – Nikos Michaloliakos, 56-letni założyciel partii i jej niezastąpiony lider.
Do współczesności dotarł już w drugim zdaniu przemówienia. Zaczął pomstować na zdradzieckich i skorumpowanych polityków, którzy rozprzedają kraj, obiecywał, że surowo ukaże winnych i podniesie Grecję z kolan. Przywódca Złotego Świtu mógł wierzyć w swe słowa, bo partia od dawna była na wznoszącej fali. W zeszłorocznych wyborach zdobyła 18 miejsc w 300-osobowym parlamencie, a później – o co nietrudno w warunkach ciężkiego kryzysu – poparcie tylko rosło, i na początku tej jesieni sięgnęło aż 15 proc. „Już niebawem ruszą trybunały historii! – krzyczał w Termopilach Michaloliakos. – Przyjdzie czas na Złoty Świt!”.
Tydzień po termopilskiej imprezie członek Złotego Świtu zasztyletował w Atenach znanego lewicującego hiphopowca. Killah P umierał na oczach swojej partnerki i przyjaciół, bandy neonazistów i niereagujących policjantów.