Jedna z legend Komunistycznej Partii Chin opowiada o małej wiosce Xiaogang we wschodniej prowincji Anhui. Był koniec lat 70., głód ściskał wieśniaków za gardło, ale długo wytrzymali, bo wszyscy mieli po równo. Chiny nie wyszły jeszcze z traumy po wielkiej rewolucji kulturalnej, która doprowadziła do śmierci co najmniej 40 mln ludzi. Na wsi nadal panował kolektyw. Rolnicy pracowali w obozach pracy przymusowej (zwanych komunami), gdzie wszystko było wspólną własnością. Wiosną 1978 r. 18 rolników z Xiaogang powiedziało: dość! Poradzili się wioskowej starszyzny i na podstawie spisanej umowy postanowili na własną rękę sprywatyzować ziemię należącą do komuny. Podzielili ją po równo i każdy z nich zaczął uprawiać to, co mu przyszło do głowy.
W takich przypadkach standardowa procedura aparatu bezpieczeństwa przewidywała szybki proces, uznanie za zdrajcę i strzał z pistoletu w tył głowy. Ale tym samowolnym prywaciarzom się poszczęściło: przeżyli, jedzenia mieli pod dostatkiem, a na dodatek zimą tego samego roku okazało się, że nowy chiński gensek Deng Xiaoping wpadł na podobny pomysł. Zdrajcy stali się pionierami, a Pekin jeszcze w tym samym roku ogłosił doktrynę odpowiedzialności gospodarstw domowych – każdy rolnik otrzymał propozycję 30-letniej darmowej dzierżawy ziemi z lokalnej komuny, na której mógł uprawiać, co mu się upatrzy, a nawet handlować nadwyżkami po przekazaniu państwu należnego kontyngentu. Tak zaczął się w Chinach kapitalizm.
Zakazane słowo „własność”
Ostatni etap tego procesu dokonał się prawdopodobnie w ubiegłym tygodniu w Pekinie, gdzie dobiegło końca trzecie plenum XVIII Zjazdu Komunistycznej Partii Chin.