Otacza go mit zasłużony najwyżej w połowie. Przykłady pierwszy z brzegu: fatalną klęską polityczną i prestiżową było fiasko tajnej interwencji wojskowej na Kubie i początek nieszczęśliwej polityki wobec małego sąsiada u drzwi, która do dziś nie przyniosła spodziewanych owoców. Z drugiej strony stanowcze i pomyślne rozwiązanie kryzysu kubańskiego w 1962 r., kiedy świat naprawdę stał na krawędzi wojny jądrowej i początek ery odprężenia z ZSRR. Nie brak też historyków, którzy twierdzą, że Kennedy chciał wycofać się z wojny w Wietnamie, a jego następca Lyndon Johnson dosłownie w dwa dni po śmierci prezydenta oświadczył, że Wietnamu nie straci i anulował decyzję poprzednika o wycofaniu tysiąca tzw. doradców amerykańskich. Tysiące książek napisano na nucie: „Gdyby Kennedy żył…”
Dlaczego powstał tak silny mit JFK? Można się dopatrywać manipulacji. Potężny klan rodzinny starał się wykuć wielki pomnik, blokował dostęp do archiwów, cenzurował biografie. Kolejni prezydenci wykorzystywali parafrazy słynnego zdjęcia Gabinetu Owalnego, w którym synek Kennedy’ego, John junior bawi się pod biurkiem.
Ale mit jest osadzony w realiach. Jeśli patrzeć wstecz, epoka Kennedy’ego – mimo napięć – okazuje się czasami niewinności. Śmierć prezydenta – choć to czysty zbieg czasowy – przypada na początek wielkich historycznych dramatów, które głęboko przeorały świadomość i postawy Amerykanów. Zaczęła się na dobre wojna w Wietnamie i ruch protestów. Wkrótce potem prawdziwa studencka rewolta, polityczna i obyczajowa, zamieszki rasowe i zabójstwa polityczne ogromnych postaci – Roberta Kennedy’ego, brata prezydenta i Martina Luthera Kinga.