Sprytny manewr polityczny tego duetu wywołał w Europie falę panicznych komentarzy: Francuzka Marine Le Pen i Holender Geert Wilders będą działać razem – przynajmniej do eurowyborów w maju przyszłego roku. Ich ugrupowania, odpowiednio Front Narodowy i Partia na Rzecz Wolności, mają według sondaży szansę na co najmniej jedną piątą głosów. Tygodnik „Nouvel Observateur” twierdzi, że Front Narodowy może nawet liczyć na 24-proc. poparcie. „Front będzie niebawem pierwszą partią Francji?” – pyta z niepokojem gazeta.
Le Pen i Wilders ogłosili 13 listopada w Hadze, że zawierają pakt przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, który nazwali Europejskim Sojuszem na Rzecz Wolności. „To historyczny dzień. Dziś zaczynamy się wyzwalać od europejskich elit, od potwora z Brukseli. Chcemy sami decydować, jak kontrolować nasze granice, pieniądze, gospodarkę, walutę” – mówił Wilders. „Chcemy zwrócić naszym narodom wolność” – wtórowała mu Le Pen, oburzając się, że kraje Unii muszą przedstawiać swe budżety do akceptacji „jakiejś dyrektorce” w Brukseli.
Alarm włączył się nie tylko w Europie. „Stoimy przed groźbą najbardziej antyeuropejskiego Parlamentu Europejskiego w historii” – ostrzegał kilka dni temu włoski premier Enrico Letta. Zza oceanu wtóruje mu amerykańska prasa: „Zaciskanie pasa, recesja i fakt, że politycy głównego nurtu nie potrafią przywrócić wzrostu gospodarczego sprawiły, że przez Europę przelewa się fala karmiącego się złością populizmu” – napisał w komentarzu redakcyjnym dziennik „New York Times”.
Populizm, choć nie zawsze w wersji prawicowej, dał o sobie ostatnio znać w niejednym kraju Europy, od Holandii po Włochy i Grecję.