Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Międzynarodówka egoistów

Francusko-holenderski eurosceptycyzm

Geert Wilders, szef holenderskiej Partii na Rzecz Wolności: – Dziś zaczynamy się wyzwalać od potwora z Brukseli. Geert Wilders, szef holenderskiej Partii na Rzecz Wolności: – Dziś zaczynamy się wyzwalać od potwora z Brukseli. Joerg Carstensen/DPA / PAP
Europejska skrajna prawica jednoczy się przeciwko integracji europejskiej. Ale jej sukces w przy­szłorocznych eurowyborach może również przemeblować sceny polityczne we Francji i Holandii.
Marine Le Pen, szefowa francuskiego Frontu Narodowego. Też mówi o wyzwoleniu spod dyktatu Brukseli, ale naprawdę chodzi jej o władzę w Paryżu.Samuel Dietz/Getty Images/FPM Marine Le Pen, szefowa francuskiego Frontu Narodowego. Też mówi o wyzwoleniu spod dyktatu Brukseli, ale naprawdę chodzi jej o władzę w Paryżu.
Populizm,choć nie zawsze w wersji prawicowej, dał o sobie ostatnio znać w niejednym kraju Europy.Tomasz Sienicki/Wikipedia Populizm,choć nie zawsze w wersji prawicowej, dał o sobie ostatnio znać w niejednym kraju Europy.

Sprytny manewr polityczny tego duetu wywołał w Europie falę panicznych komentarzy: Francuzka Marine Le Pen i Holender Geert Wilders będą działać razem – przynajmniej do eurowyborów w maju przyszłego roku. Ich ugrupowania, odpowiednio Front Narodowy i Partia na Rzecz Wolności, mają według sondaży szansę na co najmniej jedną piątą głosów. Tygodnik „Nouvel Observateur” twierdzi, że Front Narodowy może nawet liczyć na 24-proc. poparcie. „Front będzie niebawem pierwszą partią Francji?” – pyta z niepokojem gazeta.

Le Pen i Wilders ogłosili 13 listopada w Hadze, że zawierają pakt przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, który nazwali Europejskim Sojuszem na Rzecz Wolności. „To historyczny dzień. Dziś zaczynamy się wyzwalać od europejskich elit, od potwora z Brukseli. Chcemy sami decydować, jak kontrolować nasze granice, pieniądze, gospodarkę, walutę” – mówił Wilders. „Chcemy zwrócić naszym narodom wolność” – wtórowała mu Le Pen, oburzając się, że kraje Unii muszą przedstawiać swe budżety do akceptacji „jakiejś dyrektorce” w Brukseli.

Alarm włączył się nie tylko w Europie. „Stoimy przed groźbą najbardziej antyeuropejskiego Parlamentu Europejskiego w historii” – ostrzegał kilka dni temu włoski premier Enrico Letta. Zza oceanu wtóruje mu amerykańska prasa: „Zaciskanie pasa, recesja i fakt, że politycy głównego nurtu nie potrafią przywrócić wzrostu gospodarczego sprawiły, że przez Europę przelewa się fala karmiącego się złością populizmu” – napisał w komentarzu redakcyjnym dziennik „New York Times”.

Populizm, choć nie zawsze w wersji prawicowej, dał o sobie ostatnio znać w niejednym kraju Europy, od Holandii po Włochy i Grecję. Dla umiarkowanych polityków z prawa i z lewa to poważny problem, bo zasadniczo ograniczy ich pole manewru w takich sprawach, jak wychodzenie z kryzysu gospodarczego czy reformowanie Europy. Głównym polem starcia nie będzie jednak Parlament Europejski, którego prac większość Europejczyków i tak nie śledzi. Dla duetu Le Pen-Wilders Bruksela ma być przepustką na salony, gdzie polityczne oszołomy zyskują status mężów stanu. I nie wstyd już na nich głosować.

Zszywanie skrajności

Formalnie celem Francuzki i Holendra jest stworzenie w Parlamencie Europejskim wspólnej grupy. Dałoby to im liczne korzyści praktyczne, np. więcej czasu na mównicy (czas przemówień zależy od tego, jak wielu posłów się reprezentuje). Poza tym europarlament może stać się dla duetu Le Pen-Wilders bazą gwarantującą dobrze płatne posady ważnym członkom ich partii i pieniądze na działalność. To cenne, szczególnie dla Frontu Narodowego, który od zawsze ma kłopoty finansowe. Ich powodem jest francuski system wyborczy. W wyborach do Parlamentu Europejskiego mandaty (i refundacja kosztów kampanii) przydzielane są proporcjonalnie do liczby zdobytych głosów. We Francji okręgi są jednomandatowe, a taki system nie sprzyja partiom skrajnym. W efekcie Front, który regularnie zdobywa kilkanaście procent poparcia, we francuskim parlamencie ma zalewie dwóch posłów (na 577) i niewielkie profity.

Z kolei aby stworzyć grupę w europarlamencie, trzeba zebrać co najmniej 25 europosłów z siedmiu krajów. Jeśli Front poradzi sobie tak dobrze jak przewidują sondaże, do towarzystwa będzie potrzebował dobrać tylko pojedynczych posłów. Przedstawicieli siedmiu krajów także zapewne uda się zgromadzić. Współpracę z nimi po cichu już rozpoczęły austriacka Partia Wolności, włoska Liga Północna, szwedzcy Demokraci i belgijski Blok Flamandzki. Wystarczy jeszcze tylko pojedynczy poseł z siódmego kraju, np. Danii bądź Łotwy.

To jednak wcale nie musi być proste. Partie skrajnie prawicowe mają w Parlamencie Europejskim długą tradycję podziałów i nieudanej współpracy. Dziś część z nich (33 posłów) zasiada w grupie Europa Wolności i Demokracji, kolejna trzydziestka – w tym Marine Le Pen, jej tata, były szef Frontu, Jean-Marie Le Pen oraz ludzie Wildersa – to niezrzeszeni.

Nowa inicjatywa nie zgromadzi również pod swym szyldem wszystkich narodowców i eurosceptyków. Brytyjska Partia Niepodległości (UKIP) już zapowiedziała, że nie podejmie z nimi współpracy. Chodzi przede wszystkim o antysemickie tradycje Frontu. Z kolei Węgrzy z Jobbiku czy Grecy ze Złotego Świtu są zbyt radykalni dla Le Pen i Wildersa i raczej nie zostaną zaproszeni do grupy.

Gdyby eurosceptycy mieli stanowić znaczącą siłę, musieliby mieć członków z co najmniej jeszcze jednego dużego kraju. A na to się nie zanosi – tłumaczy holenderski politolog Cas Mudde. Skrajna prawica zapewne nie zdobędzie znaczącej liczby miejsc z Niemiec, Hiszpanii czy Polski. We Włoszech głosy protestu trafią raczej na konto lewicowego Ruchu Pięciu Gwiazdek Beppe Grillo.

Pola współpracy Le Pen i Wildersa również nie są oczywiste. Łączą ich przede wszystkim walka z imigracją i manifestacjami islamu w Europie, a także eurosceptycyzm. Dzieli np. stosunek do homoseksualistów. Le Pen jest przeciwna ślubom gejowskim, z kolei w Holandii prawa gejów to postulat nie tylko lewicy, ale i prawicy. Wilders często powołuje się na liberalne holenderskie przepisy, by podkreślać niecywilizowane obyczaje muzułmanów. Parę dzieli też stosunek do USA i Izraela. Holendrzy są bardziej proamerykańscy i proizraelscy.

Jeszcze kilka lat temu Wilders uważał współpracę z Frontem Narodowym za nie do pomyślenia, m.in. dlatego, że Jean-Marie Le Pen uznawał obozy koncentracyjne za „detal” historii drugiej wojny światowej. – Ich wspólny program będzie więc zapewne ograniczony do walki z integracją europejską – podsumowuje Mudde.

Cele lokalne

Tak naprawdę nie chodzi jednak o żaden wspólny program ani o to, co zrobią w Parlamencie Europejskim. Marine i jej tata zasiadają w nim i dziś (85-letni senior zapowiedział już, że będzie kandydował ponownie), ale ograniczają się do sporadycznych, prowokacyjnych wystąpień. Nie tam koncentrują swą działalność. Chodzi im o wrażenie, jakie dzięki międzynarodowej współpracy mogą stworzyć we własnych krajach.

Le Pen i Wildersowi zależy na przekonaniu wyborców, że przez kontynent przelewa się właśnie siła nie do powstrzymania – tłumaczy Thomas Klau, szef paryskiego biura Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych.

Dla Marine Le Pen to sposób na wyciągnięcie Frontu Narodowego z politycznych obrzeży. Od czasu objęcia przywództwa partii w 2011 r. tonuje jej wizerunek i przesuwa ku centrum, by przejąć jak najwięcej wyborców rządzącej do zeszłego roku gaullistowskiej UMP. Jednocześnie ostrą antyglobalizacyjną retoryką zdobywa nawet niektórych lewicowych wyborców, których przycisnął kryzys.

Warunki są do tego idealne, bo partie głównego nurtu same ustępują pola. Francuzi najpierw mocno rozczarowali się prawicowym prezydentem Nicolasem Sarkozym, który miał przywrócić ich krajowi dynamizm gospodarczy, lecz trafił na czasy kryzysu. W 2012 r. wybrali więc jego lewicowego oponenta Fran­çois Hollande’a. Ten obiecywał bardziej sprawiedliwe rozłożenie kosztów kryzysu, ale na razie Francuzom nie żyje się ani odrobinę lepiej, a bezrobocie osiągnęło nienotowane od lat 11 proc. Hollande jest dziś mniej popularny niż jakikolwiek inny prezydent w historii, z Sarkozym włącznie.

Skoro więc zawiodła i prawica, i lewica, wyborcom pozostają partie skrajne, z Frontem Narodowym na czele. Ma on ten wielki atut, że jeszcze nigdy nie rządził, a na jego czele stoi charyzmatyczna przywódczyni, która nie sprawia wrażenia ekstremistki. Francuscy komentatorzy nie mają wątpliwości, że pani Le Pen szykuje się do rządzenia – w Paryżu, a nie w Brukseli. Majowe eurowybory będą dla niej tylko środkiem do celu, bo z pewnością będzie kandydować na prezydenta Francji w 2017 r. i walczyć o realną siłę w krajowym parlamencie. – Jej długoterminowym zadaniem jest przekonać wyborców UMP, że głosowanie na Front nie jest obciachem – dorzuca Thomas Klau.

Siły odśrodkowe

We Francji rosnąca w siłę skrajna prawica jest więc bezpośrednim zagrożeniem dla partii głównego nurtu, ale już nie dla całej Europy. Tu niebezpieczeństwo leży jednak gdzie indziej – hasła antyeuropejskie trafiają dziś na podatny grunt, bo zmęczeni kryzysem Europejczycy są coraz bardziej podejrzliwi wobec Brukseli. Według badań Eurobarometru liczba osób ufających UE spadła od początku kryzysu z 47 do 31 proc. Z kolei liczba nieufnych wzrosła z 41 do 60 proc. Powody są różne, wręcz wzajemnie sprzeczne. W krajach Południa Bruksela postrzegana jest jako ta, która wymusza bolesne zaciskanie pasa. W Niemczech czy Holandii oburzenie wzbudza zaś właśnie wsparcie dla utracjuszy.

Holendrzy, którzy od końca lat 90. musieli znosić politykę oszczędności, dziś – podobnie jak Niemcy – nie chcą łożyć na zadłużonych Greków czy Hiszpanów. – Premier Holandii (Mark Rutte – przyp. red.) obiecywał, że nie poprze trzeciego pakietu ratunkowego dla Grecji, a potem jednak to zrobił. Wilders zarzuca mu więc, że zdradził swoje ideały – tłumaczy Cas Mudde.

W Holandii i Francji eurosceptycyzm narasta od lat. To właśnie społeczeństwa tych krajów osiem lat temu w referendach odrzuciły projekt europejskiej konstytucji, grzebiąc ją ostatecznie. Francuzi co najmniej od czasu rozszerzenia Unii o Polskę i dziewięć innych krajów w 2004 r. nie mogą się w niej odnaleźć. Kiedyś Unia jawiła im się jako stworzona prawie na wzór Francji, jak przedłużenie wpływów Paryża na świecie. Później coraz bardziej stawała się obszarem wolnego rynku, a wraz z rozszerzeniem jej środek ciężkości przeniósł się zdecydowanie do Niemiec. – Według Francuzów Unia dziś ułatwia globalizację, podczas gdy miała ograniczać jej negatywne skutki. Uważają, że Unia służy destrukcyjnym siłom rynku – tłumaczy Klau.

Dotychczas stosunek do integracji europejskiej nie był jednak głównym powodem, by głosować na skrajną prawicę. – Tam na pierwszym miejscu od zawsze była imigracja, na drugim trudności ekonomiczne, a dopiero na trzecim sprawy Europy – wylicza Klau. Dziś kryzys i integracja europejska w umysłach coraz większej liczby Europejczyków to jeden i ten sam problem.

Dla tradycyjnych partii takie stawianie sprawy to zasadniczy kłopot. Zamiast dyskutować o kształcie koniecznych w Unii reform i o tym, jak wychodzić z kryzysu, będą musiały dowodzić, że Unia w ogóle jest potrzebna. „Sukces skrajnej prawicy wpłynie na politykę w krajach UE. Główne partie, obawiając się kolejnych sukcesów prawicowców, będą skłaniać się ku twardszej polityce w sprawach Europy i imigracji” – przewiduje dziennik „Financial Times”.

W takiej sytuacji trudno mieć nadzieję, by europejscy przywódcy zdobyli się na odważne decyzje reformujące Europę i przywracające jej dynamizm. W ten sposób przyznaliby przecież, że Unia w obecnym kształcie się nie sprawdza. W dodatku wszelkie śmiałe propozycje np. dotyczące integracji politycznej, która powinna towarzyszyć wspólnej walucie, wymagałyby zmian traktatów, a co za tym idzie – referendów w co najmniej kilku krajach, w tym we Francji. Duet Le Pen-Wilders o niczym innym nie marzy.

Polityka 48.2013 (2935) z dnia 26.11.2013; Świat; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Międzynarodówka egoistów"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną